środa, 13 kwietnia 2016

Awaria - Aleš Čar #23

Cześć!

Dzisiaj znów mam dla was... literaturę słoweńską! Wiem, że wszyscy się cieszycie, ponieważ nigdy u mnie nie można przeczytać nic o słoweńskich książkach, a już tym bardziej o opowiadaniach, prawda? Żartuję oczywiście! Dziś znów szybki, krótki post. Również nie polecam tego zbioru opowiadań jakoś bardzo mocno, pewnie nigdy nie wpadnie wam w ręce i nie macie czego żałować. Ja bym się bez tych opowiadań obyła, ale cóż służba nie drużba. Czytać lektury trzeba. Co mogę powiedzieć? Jest to druga książka Cara wydana w Polsce i ostatnia w sumie. Może coś się kiedyś pojawi, ale nie sądzę, przyznam szczerze. Na lubimyczytać, mamy jeszcze dwie pozycje, ale są po słoweńsku, a nie sądzę, żeby tego bloga czytali ludzie, posiadający tą niezwykłą umiejętność. Ja, mimo że słoweński znam, za Cara brać się nie będę. Za dużo książek do czytania mam innych. O swoich planach opowiem na końcu. 

W Awarii opowiadania się znacznie dłuższe niż w Made in Slovenia, jest ich około dziesięciu jeśli się nie mylę, na dwustu stronach. Ale nie przejmujcie się, książka nie jest długa, ponieważ czcionka w niej, jest absurdalnie, absurdalnie duża. Co niestety utrudnia czytanie, nie pomaga. Mała ilość tekstu na stronie to wcale nie taki dobry pomysł. Awarię czytało mi się gorzej niż Made in Slovenia, mimo że objętość podobna, może dlatego, że Awaria była o wiele mniej zróżnicowana niż zbiór opowiadań, który czytałam ostatnim razem. Przyznam, że tutaj przede wszystkim mamy alkohol, narkotyki, seks i zdrady. I tak w prawie każdym opowiadaniu, nudy koszmarne. Poza tym, niektóre historie opowiedziane w Awarii gubią swój sens. Kwestia tłumaczenia, które jest fatalne i w ogóle nie dopasowane do standardów języka polskiego. Nie wiem, jak ja widzę słowo cool zapisane jako kul, to nóż mi się w kieszeni otwiera, żeby poderżnąć mi gardło. Ja rozumiem, że w Słowenii się zapisuje cool jako kul, ale w Polsce nie bardzo. I zęby bolą od patrzenia na takie potworki, których było tak całkiem sporo. Jeśli chodzi o błędy to był jeden, który pojawił się dwa razy - a moje oczy prawie krwawiły. Otóż, w książce użyte jest słowo: JADŁODALNIA nie JADŁODAJNIA. Słuchajcie, aż zwątpiłam. Myślałam, czy to przypadkiem nie jest jakaś występująca oboczność, no i sprawdziłam, okazało się, że nie. Nie wiem, co za korektor przepuścił takiego babola, ale no nie wiem, to poniżej wszelkiej krytyki, jak dla mnie. 

Jak dla mnie te opowiadania są dość wtórne, nudne i na pewno mało odkrywcze, dodatkowo ostatnie jest tak kosmicznie obrzydliwe, że nie będę nawet przywoływać historii w nim zawartej, bo nie chcę nikomu zniszczyć dnia. 

Poza tym, właśnie kończę Orhana Pamuka - Dziwna myśl w mej głowie i obiecuję obszerną recenzje wraz ze zdjęciami. Poza tym zapowiadam epickie starcie z Katarzyną Michalak, która wczoraj wpadła mi w ręce!

Buziaki!

9/20 w skali Marii

Autor: Aleš Čar || Tytuł: Awaria|| Wydawnictwo: Stowarzyszenie Artystyczno - kulturalne Portert || Rok wydania: 2006 || Liczba stron: 253 || Kategoria: literatura współczesna

czwartek, 7 kwietnia 2016

Made in Slovenia - Aleš Čar #22

Panie i panowie, witam na moim blogu!

Dziś, stety i niestety, będę się poruszała w podobnych rejonach, co przy ostatnim poście. I nie, nie chodzi mi o komunizm, ale o literaturę słoweńską. Jestem w sumie ciekawa, czy kogokolwiek interesują te posty, ponieważ literatura słoweńska to tak niszowy temat, że podejrzewam, że wychodzę na super hipsterkę, poszukującą tak trudno dostępnych książek. Kochani, między bogiem
a prawdą, chciałabym, żeby tak było. Niestety, powieści te czytam na studia i podejrzewam, że nie chciałoby mi się ich szukać, gdybym po prostu nie musiała. Ale do rzeczy.

Jak już wspomniałam nie raz i nie dwa. Książki słoweńskie są trudno dostępne, ale znalezienie zbioru opowiadań, o którym dziś napiszę, graniczy z cudem. Ja nie byłam w stanie odnaleźć książki nigdzie. Żadna biblioteka, do której chodzę nie miała tej pozycji w zbiorach, a w internecie nie dało się niczego kupić. Po prostu nie ma. Nakład musiał być maleńki i szybko się wyczerpał, zresztą po książce widać jest, że to raczej offowe i mało profesjonalne wydanie. Zdjęcia zbioru opowiadań nie zrobiłam, bo musiałam go oddać koledze, ale załączę obrazek z sieci. To wszystko sprawia, że moje polecenie tej pozycji lub jej odradzenie mija się z celem. Jestem prawie pewna, że ta książka nie wpadnie nikomu w ręce czy to przypadkiem czy też nie. Chyba że jakiś antykwariat, ale również słabo to widzę. Dlatego doszłam do wniosku, że nie będę się za nadto rozpisywać. 

Pozwólcie, że będę używać nazwisko Car bez ptaszka nad. Przełączanie się między klawiaturą słoweńską a polską (po drodze włącza mi się jeszcze amerykańska) jest dość męczące. W każdym razie, jak już wspomniałam wyżej, zbiór zawiera pięćdziesiąt krótkich opowiadań. Bardzo krótkich. Książka ma raptem 170 stron, więc dostajemy de facto miniaturki literackie. Pierwsze skojarzenie - Etgar Keret. Niestety, kulą w płot. Jakość opowiadań Cara ciężko porównać do Kereta, nie te klasy. Książkę czyta się bardzo szybko, jak dla mnie chwila moment. Czytałam podczas jednego popołudnia, przetykając sobie lekturę grą w Plants vs Zombie. Szło bezboleśnie. I chyba na tym mogłabym skończyć tę opinię, ale nie wypada. Dodam, że zauważalna jest u Cara pewna fiksacja. Temat pojawia się w paru opowiadaniach. Bohaterowie właściwie nigdy nie sprawdzają telefonów/tabletów/laptopów/komputerów swoich partnerów, ale wyjątkowo raz trafiają na sprzęt pozostawiony nikomu i bach! Okazuje się, że druga osoba ich zdradza. W ogóle dużo jest zdrad, trochę seksu. Jest jedno absurdalne opowiadania dotyczący kobiety, która pełniła funkcje publiczne. Spotkała ona jakiegoś Brytyjczyka, który za pokazanie piersi czy ostatecznie seks dostawała od niego po paręset Euro. To wszystko działo się na ulicy. Dodatkowo napiszę, że tekst zwieńczony był morałem: cieszyła się, że jednak się ogoliła. To dobrze świadczy o pewnej dozie absurdów u Cara, ale nie wiem czy to dobrze. Teksty tak naprawdę były mierne, wtórne i dość monotonne. Ot, taki średniak wśród zbiorów opowiadań.

11/20 w skali Marii 

Autor: Aleš Čar || Tytuł: Made in Slovenia|| Wydawnictwo: Biblioteka Balkan || Rok wydania: 2008 || Liczba stron: 172 || Kategoria: literatura współczesna

niedziela, 3 kwietnia 2016

Śmiech za drewnianą przegrodą - Jani Virk + tag ksiąkowy #21

Witajcie!

Trochę mnie nie było, ale wracam. Co prawda nie z przytupem, bo mam dla was trudno dostępną powieść słoweńską. Jak już pisałam parę postów niżej, powieść słoweńska w Polsce jest wydawana rzadko, zazwyczaj jeden tylko autor, inni pojawiają się w małych nakładach, maleńkich. Ciężko cokolwiek kupić, nowej powieści? Nie ma szans. Poza tym - nic ciekawego tak naprawdę się nie pojawia. Przeczytałam wiele słoweńskich książek, które trafiły na rynek Polski i jest zatrważająco źle. Nie licząc paru pozycji, wszystko to, co czytałam to literackie dno. (Nie dajcie się zwieść, Lubimy czytać powie wam, że książki  ŽiŽka to literatura słoweńska, ale w żadnym razie ja bym jej tam nie zakwalifikowała). Do książek, które natomiast mogę polecić zalicza się pozycja - Śmiech za drewnianą przegrodą Janiego Virka. 

Pierwszy raz czytałam ją w październiku, teraz wzięłam do ręki drugi raz z powodu licencjatu i przyznam, że nawet jej powtórna lektura nie była zła. Spodziewałam się łez i wycieńczenia podczas czytania, ale nie. Co prawda, tym razem zauważyłam więcej mankamentów tej powieści, ale nadal mogę ją polecić. I nie tylko jeśli chodzi o literaturę słoweńską, ale ogólnie. Po mojej wcześniejszej wypowiedzi można było wywnioskować, że powieść Virka jest dobra tylko na tle innych książek słoweńskich, ale nie. 

Miejscem akcji książki  jest - przede wszystkim - Lublana, czyli stolica Słowenii w latach pięćdziesiątych XX wieku. Czytamy historię chłopca, pisaną z perspektywy dorosłego o ciężkim życiu. I tak życie Pavla jest ciężkie z dwóch powodów - głównie dlatego, że jest półgłuchy (ludzie wokół sądzą jedynie, że jest głupi, krnąbrny, ot taki półgłówek), ale również z powodu systemu totalitarnego w którym żyje. Z perspektywy Polski często wydaje się, że titoistyczna wersja komunizmu w Jugosławii była bez porównania bardziej delikatna i mniej opresyjna niż w Polsce. Zacznijmy od tego, że podejście do tematu jest złe. To nie wyścigi, czyi komunizm był gorszy i kto najwięcej cierpiał, to nie wyścigi i nie konkurs. W żadnym wypadku. Titoizm przede wszystkim różni się do polskiej wersji komunizmu tym, że opierał się na jednej osobie. Chodzi oczywiście o Josipa Tita, który przez około 35 lat rządził tym krajem (żeby być dokładną napiszę, że przez ten cały czas nie był tylko prezydentem SFRJ, ale także premierem). Ten kult jednostki w powieści Virka jest widoczny. Wszędzie wiszą portery Tita, mówi się o nim, czyta i myśli. Nie pierwszych stronach gazet widać jak prezydent ściska ręce czarnym przywódcom krajów afrykańskich, bo tam również zazdroszczą tego pięknego socjalizmu. Działacze komunistyczni uważali go za boga! Na przykład psychopatyczna nauczycielka Pavla - Mara. 

Tutaj się na chwilę zatrzymam. Jak dla mnie Mara to ciekawa postać, może trochę sztampowa i na pewno zbudowana płasko, ale kiedy wsadzimy ją w odpowiedni kontekst, może zwrócić uwagę. Mara jest nauczycielką Pavla, działaczką komunistyczną, walczyła partyzantce. Teraz podjęła się nauczania małych pionierów w szkole podstawowej. Mara jest pierwszą nauczycielką Pavla. Na przykładzie towarzyszki Mary - jak dla mnie - widać mechanizm ze Zniewolonego dzieciństwa Alice Miller. Kobieta ma nad sobą człowieka, którego kocha ponad wszystko, utożsamia z bogiem (jest nim Tito) i przy okazji potrzebuje ofiary, kogoś słabego według niej, kogoś, kto nie podejmie obrony, bo a) jest w takiej sytuacji w jakiej jest (szkoła, a tym bardziej komunistyczna szkoła, to nie miejsce by się buntować, szczególnie jak się ma 7 lat) b) jest za słabe, żeby cokolwiek zrobić, c) jest osamotnione, nie ma nikogo, kto by się wstawił za chłopca, bo wszyscy są w podobnej sytuacji. Pavel nie wyrasta na człowieka, którego Mara zniszczyła (kobieta biła chłopca, kazała mu klęczeć w kącie, wyzywała go), ponieważ znajduje ujście swojej nienawiści. Przestaje chodzić do szkoły, wagaruje, jak i również żyje w świecie wyobraźni. Oderwanym od Mary, szkoły czy tego, że Pavel jest taki chudziutki, że czapka pioniera ledwo trzyma się na jego malutkiej główce.

Historia Mary miesza w sobie również dwa powody przez które życie Pavla okazało się tak ciężkie. Głuchota i ustrój. Przez 13 lat swojego życia Pavel wiedział, że nie słyszy dobrze, ale nie został nigdy zdiagnozowany. Z perspektywy współczesnego człowieka to coś niewyobrażalnego. Pavel już jako małe dziecko otrzymałby aparat słuchowy i żyłby jak wszystkie inne dzieci. Tutaj jego głuchota jest niezauważana, dopiero wujek, u którego mieszka Pavel wysyła go do zakładu dla głuchoniemych dzieci. Wspominam o tym krótkim epizodzie w życiu Pavla, ponieważ zakład, w którym chłopak mieszka to miejsce absolutnie przerażające. Straszne. Chłopcy śpią w jednej wielkiej sali, bez podziału na wiek. Pavel jest w pokoju z maluszkami, parolatkami. Dzieci codziennie moczą się do łóżek, a odpowiedzią sanitariuszy jest budzenie ich w nocy, a nie zastanawianie się dlaczego się tak dzieje. Okropne, zastanawiające. Nie jest tajemnicą, że komunizm spychał ludzi niepełnosprawnych na margines społeczeństwa, ale jak dla mnie ten fragment był naprawdę poruszający. 

Trochę już o tej powieści opowiedziałam, ale chyba nie oddałam meritum do końca. Ważnym elementem książki, który średnio mi się podobał, ale to tylko moja własna opinia, jest ta dziwaczna fiksacja na temat kobiet. Może ta fiksacja nie jest wcale fiksacją i może chodzi tylko o to, że poczucie braku miłości pcha Pavla w długie, monotonne wyobrażanie sobie sutków, pośladków, miękkich jak chmura ud i tak dalej. Zdarzają się dość obszerne akapity, gdzie Pavel wyobraża sobie kobiety. Za dużo, za długo i zbyt często to robi. Książka jest krótka a tych fragmentów procentowo całkiem pokaźnie. Ok, jeszcze dodam - język jest w porządku, jak dla mnie czasem Virk idzie w banał. Nie jest to może wybitna powieść, ale przeczytać się da, wciągnąć też i potem o tej pozycji porozmyślać również! Polecam wam!

14/20 w skali Marii 

Autor: Jani Virk || Tytuł: Śmiech za drewnianą przegrodą|| Wydawnictwo: Czarne || Rok wydania: 2007 || Liczba stron: 215 || Kategoria: literatura piękna



A teraz jako dodatek do postu szybki tag! Został zorganizowany przez Darię adminkę Mini maratonów. Ale wszystkie pomagałyśmy. Jeżeli przypadkiem akurat masz ochotę na ten tag, zapraszam! A tym razem lecę, pędzę! Przyznam, że nie czytałam wcześniej kategorii, ale chyba sobie dam radę!

1. Ann Wars dla Ola G., czyli książka, podczas czytania której nie zauważyłeś, że dotarłeś do końca (bo była taka dobra). - Pamiętam, że kiedyś zatopiłam się w innych światach, a dokładnie w Turcji i przeczytałam "Zabójcę z miasta moreli" Witolda Szabłowskiego w parę godzin. Jest to fenomenalny zbiór esejów, reportaży. Pokazuje jak fascynującym i nieoczywistym miejscem jest współczesna Turcja!

2. Aoi Akuma dla medyk, czyli ulubiona krwawa książka. - To jest całkiem trudne, ponieważ mało czytam krwawych książek, a w ostatnich latach prawie w ogóle, alee... ale... To na pewno nie będzie ulubiona książka, ale pamiętam, że bardzo mi się podobała "Lot bocianów" Jean-Christophe Grange'a. 

3. bookworm dla Just yśka, czyli ulubiony młodzieżowy wątek miłosny. - Jej, nie pamiętam, kiedy czytałam coś młodzieżowego, ale to musiało być dobrych parę lat temu. Z sentymentu powiem, że lubiła romans z książki Meg Cabot "Dziewczyna Ameryki", kto pamięta w ogóle tę powieść? Pamiętam, że nie mogłam się doczekać drugiej części!

4. Doomisia dla Suomi, czyli bohaterka mająca wiele kreatywnych pomysłów. -  Tutaj dam Stefcię Ćwiek z "Stefci Ćwiek w szponach życia"  Dubavki Ugresic. 

5. Jellyfish dla JustinaJ, czyli książka, która wciągnęła się od pierwszych stron (i nie mogłeś się od niej oderwać) - Tutaj chyba mogę umieścić kryminał Zygmunta Miłoszewskiego "Uwikłanie", który bardzo mi się podobał i przeczytałam go w jeden dzień. Nie potrafiłam się oderwać od czytnika. 

6. Just yśka dla bookworm, czyli ulubiona polska książka. - Wreszcie coś prostego. Moja ukochana książka, najukochańsza na świecie, czyli przepiękna powieść Stanisława Dygata "Pożegnania". Polecam nieskończenie.

7. JustinaJ dla Jellyfish, czyli książka, w której akcja toczy się spokojnie, ale ma też jedno lub kilka mocnych wydarzeń, które tobą wstrząsnęły. - No to może "Śmiech za drewnianą przegrodą" Janiego Virka i moment z zakładu dla głuchoniemych dzieci w Lublanie.

8. KittyAilla dla Ola K., czyli bohaterka z uzależnieniem. - Nie jest to, co prawda moja ulubiona książka, nawet jakoś bardzo mi się nie podobała, ale mówi o często zapomnianym problemie, a mianowicie - kobieta też może być alkoholikiem, czyli "Nocne zwierzęta" Pauliny Pustkowiak

9.Maria Włodarska dla Patrycja 'Pyciaaa', czyli powieść, którą przeczytałeś w jeden dzień. - Dużo jest takich książek, ale z czystym sercem mogę polecić "Tęskniąc z Kissingerem" Etgara Kereta, absolutnie fenomenalny i wciągający zbiór krótkich opowiadać. Niezwykła pozycja, uwielbiam Kereta!

10. medyk dla Aoi Akuma, czyli modna książka, na którą musiałeś trochę poczekać, zanim ją przeczytałeś - A tutaj umieszczę "Baśniobór" Brandona Mulla. Słyszałam o tej książce wiele razy, zanim po nią sięgnęłam, bardzo popularna. I przyznam, że mi się spodobała również!

11. Meredith dla WiktoriaCzytaRazemZWami, czyli bohater, który ma swoją bratnią duszę. - Tę kategorię potraktuję trochę na opak i zaproponuję "Kwietniową czarownicę" Majgull Axselsson. Przeczytajcie i dowiecie się o, co mi chodzi. 

12. Ola G. dla Ann Wars, czyli książka, w której zachwycił cię świat/miejsce, gdzie dzieje się akcja - Dwa słowa: HARRY POTTER

13. Ola K. dla KittyAilla, czyli książka, w której nie występuje wątek miłosny. - "Los utracony" Imre Kertesza. Absolutnie przepiękna i bolesna książka dotycząca Holocaustu, obozów koncentracyjnych, ale również  tym, co to znaczy być człowiekiem, kiedy człowieczeństwo umarło. 

14.Oxuria dla Paulina Balcerzak, czyli książka, w której występuje więcej niż dwóch głównych bohaterów - "Balladyny i romanse" Ignacego Karpowicza. Trudno nawet nazwać wszystkich bohaterów książki głównymi, ale chyba trzeba by było, bo w tej powieści każda postać jest tak samo ważna.

15. Patrycja 'Pyciaaa' dla Maria Włodarska, czyli ciekawa książka z gatunku, za którym nie przepadasz. - Zdecydowanie fantastyka to nie jest para moich kaloszy, a Gra o tron, jak i cała saga Martina bardzo mi się podobały. 

16. Paulina Balcerzak dla Oxuria, czyli książka z najładniejszą okładką. - Jedną z najładniejszych, najciekawszych okładek jak dla mnie jest okładka książki Filipa Spingera "13 pięter"

17. Suomi dla Doomisia, czyli książka w wiosennym klimacie - Tutaj chyba warto wpisać "Świnię w Prowansji" Georgeanne Brennan. Jak dla mnie lekka książka wiosenna, fanom kuchni na pewno się spodoba. 

18. WiktoriaCzytaRazemZWami dla Meredith, czyli książka z idealnym miejscem akcji - drugi raz dwa słowa: HARRY POTTER.

Uf, trochę mnie to pracy kosztowało, ale skończone! Jupi! Chciałabym przy okazji zaprosić na mojego fanpeja, którego od jakiegoś czas ogarniam, niestety bez skutecznie. Jeśli macie ochotę polajkować mnie, zapraszam. A jak nie - to do zobaczenia z następną książką!

poniedziałek, 21 marca 2016

Dom tęsknot - Piotr Adamczyk #20


Pierwsza okładka

Hej, wszyscy!

Długo mnie nie było, bo i jakoś czas przyśpieszył nagle. Przy okazji znów złapałam choróbsko. Pech, goni pech, biedna! Dziś przychodzę z książką, którą przeczytałam już jakiś czas temu. Ale ostatnio sięgnęłam po nią drugi raz. Powód był niezwykle prozaiczny i przy okazji ciągle obecny na blogu - czyli licencjat. Tym razem jednak nie wybrałam żadnej ciężkiej książki, tylko ciepłą, rodzinną i magiczną powieść, którą już na wstępie mogę wszystkim polecić. 

Chodzi mi o "Dom tęsknot" Piotra Adamczyka (nie, to nie ten aktor, to pisarz, wiem, skojarzenia niezbyt miłe). Z tego co wiem, to jest to druga książka autora - pierwsza to "Pożegnanie mieszka w szafie". Nie czytałam, nie wiem. Jeśli chodzi o jakieś nowe rzeczy to też niestety nie jestem w stanie nic a nic napisać, ponieważ nie odnalazłam żadnej informacji czy coś nowego się tworzy. Szkoda, bo po "Domu tęsknot" mam ochotę na coś świeżego. Do rzeczy jednak, moi państwo. 

Zacznijmy od tego, że ta książka - a przynajmniej moje wydanie - ma dwa dość duże minusy, co niestety
może mieć negatywny wpływ na zakup książki, bo na pewno nie na odbiór. Chodzi mi o tytuł, jak i o okładkę. Dodruk, który ukazał się niedawno prezentuje się lepiej niż pierwsza wersja, ale ja książkę kupowałam jakoś po premierze. Jak dla mnie, Dom tęsknot brzmi całkiem harlekinowo, lekko a'la Katarzyna Michalak, trochę banalnie i z lekka kiczowato. Ot, jak dość naiwna powiastka o miłości. Oczywiście, tytuł jest adekwatny do treści powieści, co nie zmienia faktu, że budzi pewne niefortunne skojarzenia. Drugim faux pas jest okładka. (Z boku umieszczę wam dodruk, co byście wiedzieli, jak teraz powieść się prezentuje, jak dla mnie to jeszcze nie to, ale jesteśmy trochę bliżej). Dostajemy czerwono-czarne tło, plus tytuł napisany kursywą, do tego drzwi do książki nad nimi dym. Absolutnie poza moją wrażliwością, również harlekinowo. Niestety, bo ta powieść jest na tyle dobra, że zasługuje na lepsze wydanie. Bo to może odrzucać. Na szczęście w internecie możemy przeczytać opis, który już lepiej oddaje nam fabułę, chociaż nie jest w stanie oddać tego ciepła, które z powieści bije. 

Okładka dodruku
W sumie to dość ciekawe, że wydania opatrzone są różnymi opisami na LC. Ciekawe, który jest bardziej adekwatny. Przytoczę najpierw dodruk, bo jak dla mnie trochę kulą w płot: „Dom tęsknot” to nietypowa saga, w której rzeczywistość powojennego Wrocławia miesza się z historią II Wojny a mieszkańców przedwojennej kamienicy budzą koszmary śnione przez jej poprzednich, niemieckich lokatorów. Jej narratorem jest potomek polsko-niemieckiej rodziny (ojciec jest polskim repatriantem, matka Niemką, która postanowiła pozostać we Wrocławiu) a opowieść o jego dojrzewaniu i pierwszej, wielkiej miłości nanizana jest na historię miasta, nie bez powodu określanego przez Normana Daviesa mikrokosmosem Środkowej Europy. Bo jeżeli faktycznie jest to do pewnego stopnia saga, to niestety powieść z tym opisem brzmi bardzo topornie. Mamy koszmary powojenne, słowo potomek, słowo nanizana. I jeszcze wpletli tutaj tego Daviesa.  Ten opis nie oddaje ciepła tej powieści, tego jak bardzo poruszająca jest, zabawna, urocza. Dobra, też. Że porusza i wzrusza, a potem rozśmiesza do łez. To historia - miłości Piotrka i Laury, to oczywiste, ale też wielu ciekawych i wyjątkowych ludzi. Jest bogata w charaktery, nieoczywista i rozbrajająco szczera. Człowiek czuje się częścią kamienicy i w sumie lubi każdego bohatera, bo w oparach absurdu, zagadki i niesamowitości każdy ma w sobie coś wyjątkowego. Ale jak dla mnie jest to również powieść naznaczona przemijaniem, jak dla mnie aż boleśnie smutna  pod koniec. 

Nie chcę pisać zbyt wiele o fabule, bo mam przeczucie, że nie opisałabym jej dobrze, ale Dom tęsknot, to historia o Piotrka. Ale nie jego samego. To historia jego dzieciństwa, opowiedzenia z perspektywy dziecka baśń o kamienicy i jej mieszkańcach, o zagadce Niemców, którzy już opuścili Wrocław, ale gdzieś tam ciągle są, chociażby w słoiku po sago. To też opowieść o wspomnieniach i tożsamości. Bardzo poruszająca książka trochę na granicy magii i rzeczywistości.

17/20 w skali Marii 

Autor: Piotr Adamczyk || Tytuł: Dom tęsknot || Wydawnictwo: Agora || Rok wydania: 2014 || Liczba stron: 510 || Kategoria: literatura piękna


Dodatkowo w mojej biblioteczce pojawiły się nowości, a dość rzadko ostatnimi czasy coś przybywa. Za dużo wydatków i zaległych lektur mam, żeby coś kupować, ale są to prezenty. Mam nadzieję, że najbliższym czasie przeczytam obie, znacie, polecacie?

sobota, 12 marca 2016

Nałkowska i jej mężczyźni - Iwona Kienzler - #19


Hej, wszystkim! Cześć!

Dziś, przy okazji mojej ostatniej lektury, chciałabym wam przybliżyć pewną postać - raczej dobrze znaną w kręgach licealnych za sprawą pewnej powieści i zbioru opowiadań. Trzymanie w napięciu na pewno mi się nie uda, ponieważ jej nazwisko i twarz widzicie na zdjęciu powyżej. Zofia Nałkowska miała to szczęście - czyli właściwie ogromnego pecha - znaleźć się na liście lektur. Kojarzona jest ze szkołą, nauką i nudziarstwem. No cóż można poradzić, że licealista czytać książek z kanonu nie chce z zasady. Na szczęście, ja jestem już stara baba (dziś urodziny, jej!) i moje podejście do lektur jest już tak dalekie do podejścia uczniów, że podejrzewam, że zostałabym spalona na stosie. Na szczęście, moje przede wszystkim, w liceach nie bywam i nie zamierzam zacząć. Ja czytałam zarówno Granicę (podobała mi się, nawet bardzo) i Medaliony, do których mam stosunek jak sama Nałkowska. (W książce możecie o tym przeczytać, nie będę zabierała zabawy). 

Książka Kienzler mówi tylko o życiu prywatnym Zofii Nałkowskiej, autorka sama to zastrzega. Siłą rzeczy jednak, pisarz bez swoich tekstów za bardzo nie funkcjonuje, więc na łamach lektury przeczytamy o sukcesie Domu kobiet, trudnościach z pisaniem Granicy, opiniach krytyków i stosunków Nałkowskiej do swoich tekstów. Nie bójcie się, kochani, Kienzler nie poszła w tanią sensację i dostajemy wyważoną książkę, o życiu prywatnym bardzo interesującej kobiety. Zdecydowana większość książki skupia się na jej życiu przedwojennym (mam na myśli Międzywojnie i trochę wcześniej). O życiu wojennym i okresie komunizmu jest stosunkowo niewiele, ale w moim odczuciu - ciągle rzetelnie. Kienzler przeczytała dzienniki Nałkowskiej, odnosiła się do innych biografów, wypowiedzi różnych ludzi. Praca reporterska wykonana bardzo dobrze, może nie klasa Magdaleny Grzebałkowskiej, ale przyzwoicie i obiektywnie. Poza tym - Iwona Kienzler to też nie pierwsza lepsza pisarka, to autorka wielu ciekawych pozycji o kobietach, przede wszystkim historycznych. W moim odczuciu - historycznego laika - dobrze opisała tło wydarzeń, to bardzo potrzebne, bo nikt nie żyje poza swoimi czasami. Umieszczenie Nałkowskiej w historii okazało się trafione i jak dla mnie rozwijające. Wracając do samej Iwony Kienzler - bo pewnie sama sięgnę po inne tytuły - to napisała ona parę tomów do serii Dwudziestolecie Międzywojenne (kiedyś nawet chciałam zacząć kupować tę serię, ale jest tam z 50 tomów, nie mam ani tyle miejsca, ani pieniędzy, chociaż kosmicznie jestem ciekawa), parę o II wojnie światowej, parę z serii Kroniki PRLu (to mnie interesuje też!)  poza tym napisała książkę o romansach Bodo (widziałam ostatnio w Biedronce, ale chyba sięgnę po Bodo w wersji Kopra), Ignacym Paderewskim (w kontekście kobiet), o Marii Konopnickiej,  o Poniatowskim. Jak się okazało, jedną jej książkę mam kupioną - kiedyś, z rok temu kupiłam w Biedronce "Kobiety w życiu Marszałka Piłsudskiego", nie przeczytałam, przyznaję, kiedyś sięgnę. Iwona Kienzler ma na koncie prawie 100 pozycji, bardzo imponujące!

Zofia Nałkowska
Jeśli chodzi o samą Nałkowską. To przyznam, że zdania o niej za bardzo nie miałam, ponieważ jak większość z nas, spotkałam się z nią przy okazji szkoły, więc nie widziałam sensu poznawania jej życiorysu bliżej. Ale jakoś ostatnimi czasy coś za często na Zochę trafiałam, aż w końcu ustawiłam się w kolejce do "Nałkowskiej i jej mężczyzn" i przeczytałam. Jeżeli - dość często - trafiacie na takie opinie, że Nałkowska była "erotomanką", która lubiła rozkochiwać w sobie młodszych mężczyzn, to ta książka obala ten mit. Nie, nie mówi, że Nałkowska była układna, grzeczna i z mężczyznami romansów nie miała. Po prostu, te niektóre opinie wydają się rozdmuchane. W moim odczuciu, przynajmniej. Nałkowska jawi się nam jako postępowa kobieta, która jest inteligentna, zaradna i po prostu wyzwolona. Tajemnicą nie jest, że pisarka postulowała o wolność seksualną kobiet, która do dziś jest średnia, ze względu na społeczne uwarunkowania. W każdym razie - wszystkie jej najważniejsze związki są opisane, wszyscy mężowie, kochankowie (ci co ważniejsi). Jak się czyta o Nałkowskiej w związku to jednak pisarka wydaje się o wiele bardziej płochliwa, uległa, niżby mogło wynikać z postawy społecznej, najwidoczniej nie łączy się to aż tak bardzo - jakby mogło się wydawać. Mamy opisany "romans" z Karolem Szymanowskim. Romans wzięłam w nawias, bo jak prawie każdy, kto się Szymanowskim trochę interesował, wiem, że kompozytor był gejem. Romans można chyba nazwać platonicznym, a sama Nałkowska nie zorientowała się, że Szymanowski był homoseksualny. Później spotkała ją podobna sytuacja. Pecha miała kobieta, zakochać się w dwóch gejach!
Bruno Schulz - autoportret

W książce mamy też fragment dotyczący Schulza. I w moim odczuciu, trzeba pisarkę pochwalić i dziękować jej na kolanach, ponieważ to właśnie ona pomogła mu w wydaniu Sklepów cynamonowych, kto wie - czy bez jej pomocy i protektoratu (do 1933 roku pisarka wydała 12 powieści i fenomenalny dramat "Dom kobiet", ale o tym trochę niżej) Schulz trafiłby w nasze ręce. Jak większość odbiorców sztuki Schulza (a przynajmniej mam taką nadzieję!) jestem pod jej ogromnym wrażeniem i uwielbiam oba tomy opowiadań. Jeżeli relację Schulza i Nałkowskiej w ogóle można nazwać romansem, to był to bardzo krótki epizod. Mam jednak poczucie, że oboje mieli do siebie zachowaną sympatię.Tym bardziej, że w czasie wojny pisarka brała udział w nieudanej akcji, która miała uratować Schulza. Kiedy łącznik dotarł do Drohobycza, artysta już nie żył, został zastrzelony niedaleko swojego domu. Jego ciało przez cały dzień leżało na ulicy, ponieważ nie pozwalano go zabrać. Prawdopodobnie został pochowany w zbiorowej mogile. 

grafika - Maria Komornicka/Piotr Wałst
Chcę wspomnieć jeszcze o jednym rozdziale, zanim skończę tego długaśnego jak na mnie posta. Przy okazji Nałkowskiej pojawia się historia pewnej zaskakującej postaci - chodzi mi o moją imienniczkę Marię Komornicką. Przyznam, że dopóki o niej nie przeczytałam u Kienzler to nie znałam tej pisarki. Nigdy mi się jej nazwisko nie obiło o uszy. A szkoda, bo lubię czytać o tak fascynujących ludziach! Maria Komornicka była jedną z ciekawszych poetek Młodej Polski, która w wieku 31 lat spaliła wszystkie swoje sukienki i zaczęła nosić męskie ubrania. Kazała się nazywać Piotr Wałst. Nawet wyrwała sobie wszystkie zęby, żeby mieć mniej damską twarz. Nie będę się tutaj za bardzo rozpisywać, ponieważ sądzę, że inni zrobili to lepiej i odsyłam was do artykułu Agnieszki Krawczyk ze strony Imperium Kobiet <<klik>> Tam dowiecie się więcej o artystce. A ja tymczasem wracam do Zofii Nałkowskiej, bo jest jeszcze jedna rzecz o której chciałabym wspomnieć. 

Chodzi mi o dramat, który napisała Zofia Nałkowska w latach trzydziestych (pierwszy, który stworzyła, jeden z trzech). Chodzi mi o "Dom kobiet". A piszę o nim, ponieważ w poniedziałek, 7 marca, odbyła się jego premiera teatru telewizji TVP. I jest to naprawdę fenomenalna interpretacja, niezbyt długa, brawurowo zagrana i niezwykle poruszająca. Na teatrze się nie znam, ale bardzo mi się podobała ta wersja. Była uwspółcześniona, ale bardzo wyważona (znów używam tego słowa, ale co poradzę, że idealnie oddaje, to co chcę napisać). Jest to naprawdę dobra rzecz. Oglądanie tego spektaklu sprawiło mi niezwykłą przyjemność i chętnie obejrzałabym też inne wersje tej sztuki. Z książki Kienzler też wiem, że dramat został bardzo dobrze przyjęty w całej Europie (w szczególności na Bałkanach i w Czechach) i był wielokrotnie wystawiany. Chciałabym zobaczyć "Dom kobiet" na deskach łódzkiego teatru, ponieważ ta sztuka daje niezwykłą okazję do wykazania się aktorkom. Niestety, tej sztuki jeszcze nie ma na VOD, liczę na to że będzie. Dam wam znać, bo sama chętnie obejrzę jeszcze raz. Jeżeli jednak macie ochotę na dobry spektakl w ramach Teatru Telewizji to z całego serca polecam Moralność pani Dulskiej z Magdaleną Cielecką Gabrieli Zapolskiej. Fenomenalna sprawa!

Chciałabym przy okazji zaprosić was na mojego fejsbuka, mało się tam dzieje, póki co. Ale obiecuję poprawę. Idźcie, lajkujcie albo nie lajkujcie, jeśli nie macie ochoty. Zamieszczam tam jednak informację o tym, że pojawił się post, więc nie ominiecie żadnego ważnego info! Obiecuję też, że będę pisała o ciekawych rzeczach, które będą w telewizji, więc <<klik>> .

Pozdrawiam i do napisania!

15/20 w skali Marii 

Autor: Iwona Kienzler || Tytuł: Nałkowska i jej mężczyźni || Wydawnictwo: Bellona || Rok wydania: 2015 || Liczba stron: 340 || Kategoria: biografia