niedziela, 31 stycznia 2016

słuchowsika i audiobooki #6

Cześć!

Dzisiaj chciałabym poruszyć temat słuchowisk. Ale czym one właściwie są? Słuchowiska to nagrania głosów, dźwięków i muzyki, które oparte są na jakimś tekście literackim. Coś jak teatr, ale bez obrazu. Słuchowiska różnią się od książek audio przede wszystkim tym, że w nich nie ma narratora (teoretycznie może się zdarzyć, że jest, ale on bardziej ciągnie fabułę niż cokolwiek opowiada) i mamy do czynienia z interpretacjami tekstów, czytanych przez reżyserowanych aktorów. Książki audio to po prostu odczytane książki - zazwyczaj przez lektora. Więc, słuchowiska i audiobooki to zdecydowanie inne formy i nie ma co porównywać. Może się wydawać, że słuchowisko jest ciekawsze, bo i muzyka, i dźwięki. Ale jak dla mnie - nie jest to takie oczywiste. Słuchowiska muszą być krótkie, trwają po godzinę, czasem są w odcinkach. Audiobook, dlatego, jest trochę dokładniejszy. Dostajemy więcej książki w książce, wiecie o co mi chodzi?

Ja słuchowiska w swoim czasie namiętnie słuchałam. Podobało mi się, że są takie inne, ciekawe. Nie to, co te nudne audiobooki, jeden facet czyta, nudy. (Moje zdanie na temat książek audio radykalnie od tego czasu się zmieniło.) Ale miałam i tak dość duży problem, czego słuchać. Były powieści - jak "Wojna i pokój", które po prostu chciałam przeczytać. W pełnym znaczeniu tego słowa, słuchowisko to było zbyt mało i zbyt płytko. Dlatego upodobałam sobie słuchanie dramatów, rzeczy których znałam lub po prostu krótkiej prozy. Ale jak to ze wszystkimi moimi pasjami bywa - urwało się, tak jak nagle się zaczęło. Z dnia na dzień przestałam słuchać i tyle. 

Niedawno wróciłam, ponieważ musiałam. Tutaj znów odezwały się do mnie studia. Potrzebowałam przeczytać coś - opowiadanie, powieść, esej, poezję - Danilo Kisa, dość popularnego autora serbskiego. W moich ukochanych bibliotekach nic nie było. Myślałam, że będę musiała się obejść smakiem i grać dobrą minę do złej gry, ale znalazłam słuchowisko jednego z opowiadań Kisa i doszłam do wniosku, że to idealna okazja, żeby sobie przypomnieć tę formę. Zaczęłam wczoraj, ale skończyłam dziś. Świetna przygoda! Przyjemnie znów się przenieść w taki świat. Położyłam się do łóżka i zaczęłam słuchać, leżąc sobie na granicy snu i jawy. Idealny relaks. Polecam wszystkim spróbować. 

No dobrze, ale może teraz o słuchowisku, które słuchałam. Autorem jest Danilo Kis - jak już wspomniałam wcześniej - serbski autor, często porównywany z Brunonem Schulzem. Postmodernista, jego utwory zawierają wiele elementów autobiograficznych. Pracował także jako tłumacz. W Polsce jest stosunkowo mało popularny, chociaż jest tłumaczony, to dość ciężko trafić na papierową kopię w bibliotece. Na półce "literatura jugosłowiańska"  znajdziemy przede wszystkim Andricia i w drugiej kolejności - Słoweńca - Jancara. Część utworów Kisa można znaleźć w internecie, ale również można natrafić na dwa słuchowiska - "Mansarda" i "Noc i mgła". Ja słuchałam tego drugiego.

Słuchowisko "Noc i mgła" pojawiło się w Polskim Radiu za sprawą "Powieści w teatrze wyobraźni". Jest oparte na spektaklu telewizyjnym w reżyserii Janusza Kukuły. Andreas Sam - główny bohater opowiadania i słuchowiska - jest mężczyzną w średnim wieku, który po 20 latach powraca do swojej rodzinnej wioski i zachodzi do nauczycielki ze szkoły podstawowej. Zaczynają wspominać i ich wspomnienia zasadniczo różnią się od siebie, kiedy Andreas mówi, że miał psa kundelka, podobnego do wilka, jego nauczycielka odpowiada, że bernardyna. I tak dalej i tak dalej. Ciekawie, frustrująco i boleśnie, polecam ludziom o mocnych nerwach, mimo że teoretycznie w słuchowisku nie dzieje się nic, co by mogło w jakikolwiek sposób wydać się... przerażające?

czwartek, 28 stycznia 2016

Farby wodne - Lidia Ostałowska #5




Cześć miśki!

Dziś przychodzę do was z obiecaną recenzją "Farb wodnych", skończonych dzisiaj. Pisałam wcześniej, że zostało mi tej książki niewiele, no i faktycznie - w około pół godziny ją zamknęłam. Wydawało mi się, że będzie jej więcej, ale reportaż zawierał masę przypisów i zdjęć. 

"Farby wodne" Lidii Ostałowskiej również wypożyczyłam z biblioteki. Prawie zawsze jak widzę reportaż z Wydawnictwa Czarnego to się rzucam i biorę niezależnie od tematyki. Mam poczucie, że na pewno się nie natnę i biorę dobrą książkę. I chyba nigdy mi się nie zdarzyło, żebym wzięła cokolwiek z serii Sulina czy Reportaże, co by był dla mnie wielkim rozczarowaniem. Wśród powieści zdarzały się zbuki, jak na przykład fatalna powieść Ireny Karpy, ale no cóż. Widocznie jak w dym można kupować tylko non fiction. W każdym razie - książki Czarnego poznaję po designie, mam w głowie radar. Już ponad miesiąc temu wybrałam "Farby wodne" z półki bibliotecznej, ale tematyka mnie dość... odrzucała. Nie chodzi mi o to, że nie chcę czytać książek, dotyczących tak przerażających tematów, ale powiedzmy sobie szczerze - to nie jest lektura na słoneczne przedpołudnie, szczególnie jak nie ma się głowy, czasu czy po prostu siły.  Pani z biblioteki jednak mnie zmotywowała, ponieważ powiedziała, żebym podrzuciła "Farby wodne" ja najszybciej będę mogła, bo ktoś inny na nie czeka. Postanowiłam zabrać się za lekturę ASAP (korzystając trochę z mojego korpo slangu). 

Dobrze, ale o czym jest ten reportaż (ja bym nazwała bardziej tę książkę zbiorem esejów)? Osią tej książki jest Dina Gottliebova, czeska Żydówka. Dziewczyna w 1943 roku trafia do Auschwitz-Birkenau. Jest byłą studentką akademii sztuk pięknych (musiała przestać chodzić na zajęcia z powodu pochodzenia) i w obozie ma malować numery na murach. Okazuje się jednak o wiele bardziej uzdolniona. Odkrywa ją pewien lekarz, który przedstawia ją Mengelowi, który poszukuje portrecisty. Dziewczyna maluje portrety Cyganów, na których Mengele prowadzi badania. Długo po wyzwoleniu, Dina chce odzyskać swoje portrety, które znajdują się w oświęcimskim muzeum. Zarząd jednak nie chce ich oddać. Spór trwa latami, Dina chce swoje akwarele, zmieniający się zarząd obstaje przy swoim. Cyganie również pragną, by twarze uwiecznione na kartkach pozostały w muzeum, ponieważ są ich talizmanem, dowodem cygańskiego Holokaustu. 

Tak - w bardzo, bardzo - dużym skrócie można opisać "historię", która zawarta jest w "Farbach wodnych" Lidii Ostałowskiej. Jak dla mnie jest to książka w dużej mierze o ludobójstwie przeprowadzonym na Cyganach i zapomnieniu, że oni także byli ofiarami. Okazuje się, że wielu ludzi - jeszcze przed trzydziestu laty - uważało, że Cyganie ginęli w obozach nie ze względu na swoje pochodzenie etniczne, ale dlatego, że byli "kryminalistami". Reportaż opisuje ten fragment historii, który jest często pomijany i o którym nie pamiętamy, bo Cyganie nie wywalczyli tego, żeby się o nich uczyć. Od razu piszę - nie potępiam zachowania polskich Romów, w żaden sposób. Chodzi tylko o to, że pamięć nie zawsze jest sprawiedliwa, ale o wszystkich ofiarach zbrodni hitlerowskich powinno się pamiętać w ten sam sposób, bo oni wszyscy cierpieli i byli prześladowani, niezależnie od rasy, religii, wieku czy pochodzenia. Można dodać, że książka daje do myślenia, mnie bardzo zmęczyła. Poczułam się naprawdę przygnębiona i obolała, kiedy skończyłam część pierwszą, dotyczącą obozowego życia. Nie będę tutaj wypisywać okropności, jakie przeczytałam, bo jeżeli ktoś będzie chciał przeczytać książkę - sam musi się z nimi zmierzyć. Ciężko czasem uwierzyć, co ludzie mogą sobie zrobić, jak bardzo siebie skrzywdzić w imię idei. 

Jeżeli miałabym jakkolwiek skrytykować tę książkę to przede wszystkim zarzucam jej niespójność. Trochę gubiłam się w tym, co Ostałowska pisze. Nie wiedziałam, czy zmienia temat czy go kontynuuje, czy może już w ogóle pisze o czymś innym. Mam poczucie, że - w przeciągu trwania książki - jest lepiej, wszystko się wyraźniej łączy i w moim odczuciu mniej jest zamieszania. Reportaż jest trochę poszatkowany i mało płynny. 

Jeśli jednak miałabym ocenić książkę w jakikolwiek sposób to nie jestem w stanie. Chodzi mi o to, że ciężko o takim reportażu wypowiedzieć się jednoznacznie, powiedzieć czy się to podobało czy nie. To nie taka książka. Jest zbyt przerażająca i bolesna. Moim zdaniem warto "Farby wodne" przeczytać, ponieważ jest to książka ważna, inteligentna i może nieść wiele tematów do rozmyślań, nie tylko dotyczących II wojny światowej, ale także instytucji muzeum, sztuki, własności i ludzkiego cierpienia.

15/20 w skali Marii 

Autor: Lidia Ostałowska || Tytuł: Farby wodne || Wydawnictwo: Czarne || Rok wydania: 2011 || Liczba stron:  264 || Kategoria: literatura faktu

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Milos Crnjanski - Wędrówki #4



Cześć, miśki!

Wiem, w poprzednim poście obiecywałam opinię na temat "Farb wodnych", ale okazało się, że egzamin z literatury serbskiej jest bliżej niż mogłoby się wydawać i musiałam skupić się na mojej lekturze na studia. "Farby wodne" kończę tak, czy tak. Zostało mi może z 50 stron. Dodatkowo - teraz w  drodze do pracy i z pracy słucham Neila Gaimana "Amerykańskich bogów". Bardzo dobry wybór, bo naprawdę mi się tę książkę dobrze słucha. Obiecuję, że przy okazji mojej opinii na temat tej powieści, napiszę też coś o audiobookach, które przez wielu ludzi są dość nielubianą formą przyswajania książek. Ja lubię, bo mogę słuchać w autobusie i jak idę. A z książką w ręku jest czasem dość niewygodnie. 

Pisałam, że jestem nastawiona bardzo pozytywnie do "Wędrówek". Chociaż przyznam, że jak zaczynałam to sama nie wiedziałam, czy to będzie udana przygoda czy nie. Crnjanski ma dość charakterystyczny styl, mnie osobiście jego pisanie kojarzy się a Marquezem, którego bardzo lubię. Chyba najlepszym stwierdzeniem będzie: Crnjanski snuje opowieść. Mało mamy tam dialogów, do tego to powieść wielowątkowa, która skupia się przede wszystkim na Vuku Isakoviciu, jego żonie Dafinie i jego bracie Arandjelu. Powiedzieć, że "Wędrówki" to powieść obyczajowa to zdecydowanie, określenie, że to książka historyczna albo tym bardziej romantyczna to także chybiony strzał. Bo "Wędrówki" mają coś w sobie z "Mostu nad Driną" Ivo Andricia. Są o Serbach i o ich burzliwej historii, oczywiście z obie historie opowiedziane są w ogóle z innej perspektywy, ale łączy je właśnie ta historiografia, opis wierzeń, zabobonów, konfliktu tragicznego Serbów. 

Fabularnie można streścić tę historię w dwóch, może trzech zdaniach, ale nie zrobię tego, ponieważ może to zniszczyć czytanie, a tego bym nie chciała. Powiem tylko, że akcja dzieje się w Wojwodinie (w północnej części Serbii, która została ofiarowana Serbom w XVII wieku, kiedy uciekali przed Osmanami), w połowie XVIII wieku, bohaterami są oficer, który idzie walczyć -  po stronie austriackiej - z Francją, jego żona i brat kupiec. Fabuła sama w sobie nie jest najważniejsza - sprawa jasna - ale jednak warto mieć z tego taką najbardziej pierwotną uciechę książkową. Bo tak naprawdę to "Wędrówki" to książka... filozoficzna. Crnjanski snuje rozważania na temat losu Serbów, ale nie tylko. Pyta się także o sens życia, miejsce w religii i zbawienie - czy można go doświadczyć. Jeżeli ktoś oczekuje, że znajdzie w tej książce jakiekolwiek odpowiedzi - to niech nawet nie zaczyna czytać, bo Crnjanski niczego nie podaje na tacy, a to co wyciągniemy z książki zależy tylko od nas samych. 

Jak dla mnie - książka absolutnie fascynująca, porwała mnie i wciągnęła. Przeczytałam w przeciągu dwóch dni i nie mogłam się od niej oderwać, była naprawdę świetna. Fenomenalna. Nie spodziewałam, że spodoba mi się aż tak bardzo.

14/20 w skali Marii

Autor: Miloš Crnjanski || Tytuł: Wędrówki || Wydawnictwo: Wydawnictwo Łódzkie || Rok wydania: 1982 || Liczba stron: 281 || Kategoria: literatura piękna

czwartek, 21 stycznia 2016

Jancar (bwbII) #3


Cześć, miśki!

Przychodzę do was dzisiaj z drugim pod rząd postem dotyczącym biblioteki. Akurat się tak składa, że do biblioteki chodzę zazwyczaj hurtowo, w przeciągu jednego tygodnia odwiedzam wszystkie cztery w przeciągu paru dni, a potem mam miesiąc spokoju. Tym razem wzięłam tylko jedną książkę, ponieważ w tej bibliotece mam wypożyczone 2 pozycje potrzebne mi do licencjatu, nie oddawałam ich, więc po prostu nie miałam jak wypożyczyć czegokolwiek innego. Smutek. Chociaż przyznam się wam, że książki wypożyczam kompulsywnie, zawsze mam przynajmniej 10 do przeczytania, ale nadal bym brała więcej. No cóż. 

Drago Jancar - Galernik

Tym razem znów lektura na studia. Tym razem jednak mamy do czynienia z literaturą słoweńską, której się naczytałam w zeszłym roku. (O tym wspomnę w osobnej notce, zrobię taki przegląd słoweńskich książek.) To jest jedna z ostatnich moich lektur. Jancara znam z opowiadań i esejów, z dłuższą prozą nigdy nie miałam styczności, ale przeczuwam, że ta książka może mi się spodobać, ponieważ poprzednie rzeczy przypadły mi do gustu. Może to nie jest do końca literatura, którą wybieram sama z siebie, ale warto czasem wyjść poza swoją strefę komfortu. Zobaczymy, na pewno napiszę wam moją opinię. 

Spodziewajcie się również recenzjoopinii na temat książki, którą teraz kończę. Chodzi mi o "Farby wodne" Lidii Ostałowskiej. Z dnia na dzień coraz bardziej klaruje mi się opinia, więc mam nadzieję, że stworzę cokolwiek sensownego na tak trudny temat. 

Teraz czytam: "Farby wodne" - Lidia Ostałowska, "Wędrówki" - Milos Crnjanski i słucham: Brandona Sandersona "Drogę królów".  Słucham: Makeba - Jain. Zapach: Watercolors KC

środa, 20 stycznia 2016

Eco, Szurosz i Crnjanski (bwbI) #2


Cześć, wargacze!

Jeżeli miałabym wymienić moją ulubioną instytucję publiczną to nie byłby to ZUS ani MPK. Jest jednak pewne miejsce wyjątkowe, które jest często darmowe (no chyba, że ktoś tak jak ja notorycznie zapomina o terminie zwrotu) i w którym są książki. Co bardziej domyślni zgadli, że chodzi mi o bibliotekę. I mają rację. Bo biblioteki uwielbiam. Szczerze je kocham. Bywam regularnie, panie bibliotekarki znają moje imię, a ja czasem podrzucę jakąś książkę, którą kupiłam. Jestem zapisana w wielu bibliotekach. Podejrzewam, że jest ich ponad dziesięć, ale nie bywam w każdej z nich. Mam parę swoich ulubionych do których wracam i parę niezbyt lubianych. Normalna sprawa. Aktualnie krążę między czterema wypożyczalniami książek, jedna jest bardzo blisko mnie, druga bardzo blisko mojej pracy, trzecia bardzo blisko moich studiów a czwarta jest koszmarnie daleko i muszę około 45 minut tłuc się tramwajem. Ale ciężko mi z niej zrezygnować, ponieważ ma bardzo interesujące zbiory i zawsze coś dla siebie znajdę. 

Postanowiłam zrobić serię, gdzie będę się dzielić z wami moimi dziećmi, które przywlekłam ze sobą. Zazwyczaj biorę około trzech książek, różnych. Staram się czytać zróżnicowane książki, co by siebie nie zanudzić, trochę się rozwinąć i poznać jak najwięcej autorów, gatunków, stylów. Jestem całkiem ciekawa literatury. W serii "Byłam w bibliotece" (stąd bwbI - I to po prostu numer odcinka) nie będę pisała długich, wyczerpujących recenzji. Na to czas będzie później. W tej serii będę pokazywać, co mam, trochę przybliżać tematykę, autorów, może opowiem jakąś anegdotkę, wyjaśnię, dlaczego właściwie padło na te dzieci, a nie inne. Ot, taki mały biblioteczny haul (że tak posłużę się nomenklaturą blogerek i vlogerek urodowych). Mam nadzieję, że ta seria przypadnie wam do gustu! Mam jeszcze pomysły na wiele innych serii, filmowych między innymi!


Miloš Crnjanski - Wędrówki


Dlaczego sięgnęłam po tego serbskiego autora, który przypadkiem został umieszczony w literaturze czeskiej nie jugosłowiańskiej. Ze względu na moje studia. A studiuję slawistykę ze specjalnością słowenistyczną i serbskim. "Wędrówki" to moja lektura na egzamin, który odbędzie się w 27 stycznia! Tak, dziś przyniosłam książkę i jeszcze jej nie przeczytałam. Ale spokojna głowa, już się biorę! Powieść nie jest zbyt obszerna, więc spokojnie dam radę skończyć i przemyśleć. Powiem wam, że jestem do niej pozytywnie nastawiona, historia oparta jest na Wielkiej Wędrówce Serbów, więc może być ciekawie, a przynajmniej mam taką nadzieję. Zazwyczaj do lektur staram się podchodzić z jak najmniejszą rezerwą, ponieważ im więcej uprzedzeń tym gorzej się czyta. Trzymajcie kciuki, o książce na pewno trochę tutaj opowiem. Nie jest to wydawnicza nowość, ale czasem warto w pędzie po świeże -  jak chlebek - tytuły odpocząć sobie z czymś wiekowym. 

Mariusz Surosz - Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów


Lubię literaturę faktu. I często sięgam. Zdecydowałam się na coś o Czechach, ponieważ ten kraj mam zawsze gdzieś z tyłu głowy, kiedy przeglądam książki - czy to oparte na faktach czy powieści. Sięgałam po Kunderę czy Hrabala, w planach mam jeszcze więcej książek naszych zachodnich sąsiadów. Poza tym jestem fanką Szczygła, Mariusza Szczygła. Czasem mogę mieć wątpliwości co do jego zachowania, co raczej nie zmienia mojego podejścia, do książek czy artykułów, które pisze. Jak dla mnie - dziennikarskie mistrzostwo.  Jak wiele osób wie - Szczygieł jest Czechofilem. I trochę mnie tą miłością zaraził. (Dodatkowo mój chłopak ukochał sobie Czechy i Kunderę w szczególności, wiec o tym małym państwie nie mam za bardzo szans zapomnieć). Surosza nie znam, nigdy nie czytałam, ale okładka i tematyka wyglądały zachęcająco. Książka składa się z zawrotnej ilości 17 esejów. Całkiem sporo. Tematy też całkiem zróżnicowane. Mamy coś o najbardziej znanym Czechu, Franzu Kafce, o komuniście, który zaprzedał swój kraj o astronomie, który porwał za sobą tysiące Czechów i Słowaków. A, a, a! Zapomniałam dodać, że książka opowiada także o bratnim narodzie Czechów czyli o Słowakach (i Czechosłowacji, oczywiście też). Na okładce mamy cytat z Hrabala: "Wiecie, kim są Czesi? To śmiejące się bestie!". Przyznam, że książka wydaje się tak zachęcająca, że nie mogę się doczekać, aż po nią sięgnę. (Na lubimyczytać przeczytałam, że Surosz - we wrześniu 2015, czyli całkiem niedawno - wydał też "Ach te Czeszki")

Umberto Eco - Cmentarz w Pradze


No, podczas tej wycieczki dużo Czechów, co? Teraz będzie wyznanie - nigdy nie czytałam Umberto Eco. Kiedy, dawno temu, jeszcze na początku liceum czytałam jakieś fragmenty, w gimnazjum słyszałam o takiej książce jak "Imię róży", książka wiele razy była mi polecana przez różne osoby. Parę razy miałam pana Eco w ręce, ale zawsze odkładałam. Dlaczego? Nie wiem. Czasem tak jest. A im dłużej się odkłada spotkanie z jakimś autorem tym trudniej jest po niego sięgnąć, ale postanowiłam w końcu się przełamać i sięgnąć po jakąś książkę. Chciałam oczywiście wziąć "Imię róży", ale go nie było. To wybrałam drugi tytuł, który wydawał mi się znajomy, czyli "Cmentarz w Pradze". Szczerze mówiąc, to za bardzo nie wiem czego się spodziewać. Naprawdę. Opis wygląda naprawdę zachęcająco, więc jestem pełna nadziei. A co wy sądzicie? Lubicie Eco?

Jak zwykle. Rozpisałam się koszmarnie, mimo że chciałam krótszy post, tylko skrobnąć dla was na szybko. Ale widać jak mi się udało. Na końcu będę zawsze dodawać stopkę, czyli coś o mnie - co u mnie i tak dalej. Co sądzicie o pomyśle?

Teraz czytam: Farby wodne - Lidii Ostałowskiej, Wędrówki -  Miloša Crnjanskiego, a do tego słucham - Drogę królów - Brandona Sendersona Piosenka: Mistakes like this - Prelow Zapach: Wild Sea Grass (Yankee Candle)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

rok czytelniczy 2016 #1


2015 rok - podobnie jak 2014 - minął mi pod znakiem wielkiego wyzwania książkowego. Jedna książka na tydzień, pięćdziesiąt dwie w przeciągu roku. 2015 był jednak bardzo zajęty, męczący i wymagający, rzutem na taśmę udało mi się przeczytać tyle książek, żeby spełnić zadanie. Ale i tak nie byłam zadowolona. Z jednego prostego względu - zakładałam, że 2015 skończę z siedemdziesięcioma książkami na koncie. Nie spodziewałam się jednak, że moje życie obróci się o 180 stopni, że znajdę sobie pracę i wyprowadzę się od rodziców. Powinnam się cieszyć, że dałam radę - ale nie jestem zadowolona. 

Nie chodzi tylko o ilość książek, ale o jakość. Kiedy odkopałam moją listę lektur z 2014 roku, aż westchnęłam. Miałam na niej fenomenalne pozycje, które do dziś wspominam się z podnieceniem. Sięgnęłam po Kertesza, Rejmer, Twardocha. W 2014 zakochałam się w reportażu, wtedy też trafił w moje ręce Szczygieł, Radłowska czy Szabłowski. Pierwszy raz zetknęłam się z krótką prozą Kereta (dodam, że fanką opowiadań nie byłam, ale "Tęskniąc z Kissingerem" stanowczo zmieniły moje zdanie). Przeczytałam masę Kopra i jego historii. Poznałam Hertę Muller, Susan Sontag, Sylwię Chutnik, Magdalenę Grzebałkowską. Wzięłam do ręki fenomenalny i magiczny debiut Radka Raka. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Oczywiście - trafiły mi się literackie buble. Nie da się tego uniknąć. Okropna Karpa wynudziła mnie na śmierć, "Szlachcianki dawnej Polski" rozczarowały mnie brakiem rzetelności i naiwnością autorki. Książka "Baiyun to biała chmura" była dla mnie udręką podobnie jak "Linia piękna" Alana Hollinghursta w fatalnym tłumaczeniu. Ale 2014 rok - to był fenomenalny rok, literacko przede wszystkim. Kiedy robiłam zestawienie końcoworoczne nie wiedziałam co wybrać, tyle dobrych książek! 

Niestety, 2015 nie obfitował w tak dobre książki jak wcześniej. Więcej miałam miernych książek, niż tych naprawdę dobrych. Nie potrafiłam nawet wytypować pierwszej dziesiątki, niestety. Podczas trwania roku nie myślałam o tym, co przeczytałam, ale potem i tak wyszło szydło z worka. Straszne rozczarowanie. Więc w 2016 stawiam na jakość. Ilość też ma znaczenie, ale chciałabym powrócić do wspaniałej serii książek, bo wiem, że sporo dobrych rzeczy przede mną, powieści których nie czytałam, reportaży. Więc zapraszam was wszystkich i siebie też na wspólną podróż literacką. Będzie mnie motywować - a ja was. Super sprawa, nie?

W każdym razie - mam w planach przeczytać 52 książki (co najmniej), poza tym aktywnie brać udział w Tygodniowych wyzwaniach książkowych oraz w Mini maratonach czytelniczych. Chcę również śledzić nowości i zbierać polecenia.

No, to może zacznijmy. Ale nie od początku - oj nie! Zaczniemy do trzeciej książki w tej roku, którą właśnie kończę, zostało mi parędziesiąt stron, ale opinię napisać mogę, ponieważ powieść już czytałam. Jak słusznie się można domyślić jest to powieść Stanisława Dygata "Pożegnania".

Ciężko mi określić czy książka i jej ekranizacja są popularne. Ja znam i jak ja coś znam to sądzę, że każdy zna. Ot, taka przypadłość niewyleczalna. Ale może wy mi powiecie - popularne? Ja na film trafiłam "przypadkiem". Zaczynałam studia, miałam dużo czasu wolnego i mało pieniędzy. Lokalne łódzkie kino przy Muzeum Kinematografii organizowało dość często darmowe pokazy różnych filmów, z okazji festiwalów czy innych rzeczy. Zobaczyłam w internecie, że będą "Pożegnania" to sobie pojechałam, nie przeczytałam nic o fabule, w ogóle nie wiedziałam na co się wybieram. (Nie zawsze miałam tyle szczęścia co przy "Pożegnaniach", kiedyś trafiłam na węgierski dramat, w którym do teraz nie wiem o co chodziło!)

http://fototeka.fn.org.pl/public/cache/1-F-355-30-632x.jpg

Ale zakochałam się w tym filmie. Absolutnie. Po prostu. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wiem, co mnie w nim uwiodło, ale podejrzewam, że wszystko. Świetna historia, aktorstwo i scenografia, do tego przepiękne zdjęcia. A i jeszcze muzyka. "Pożegnania" szybko awansowały na pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu. Dowiedziałam się, że mój nowy ulubiony film to de facto ekranizacja powieści Stanisława Dygata, którego kojarzyłam przede wszystkich ze skandali obyczajowych z książek Kopra. Ale postanowiłam, że sięgnę po pierwowzór, chociażby z ciekawości (mimo wszystko się bałam, że dostanę inną historię i moje uczucie pryśnie jak bańka mydlana). Okazja do powtórzenia sobie tej niezwykłej historii pojawiła się nieoczekiwanie. Upatrzyłam powieść na kiermaszu, dokładnie za jeden polski złoty. Wzięłam bez wahania. I powiem wam tak, w książce też się zakochałam. Okazała się fenomenalna. Oczywiście, film i książka różnią się od siebie. Interpretacja Hasa nie ma części paryskiej, na przykład. Ale to w ogóle nie o to chodzi. Książka i film to niby takie same, ale tak naprawdę inne historie. Obie piękne i poruszające, pełne goryczy, smutku i bólu.

http://fototeka.fn.org.pl/public/cache/1-F-355-40-632x.jpg

Powtórzyłam ją na początku tego roku z jednego powodu, na grupie tygodniowych wyzwań książkowych pojawiło się zadanie - książka sprzed 1960 roku. "Pożegnania" zostały wydane w 1948, czyli pasowały. Od razu ucieszyłam się na ten powrót, jest to dla mnie czysta przyjemność, mimo że opowiedziana historia nie jest łatwa.