poniedziałek, 21 marca 2016

Dom tęsknot - Piotr Adamczyk #20


Pierwsza okładka

Hej, wszyscy!

Długo mnie nie było, bo i jakoś czas przyśpieszył nagle. Przy okazji znów złapałam choróbsko. Pech, goni pech, biedna! Dziś przychodzę z książką, którą przeczytałam już jakiś czas temu. Ale ostatnio sięgnęłam po nią drugi raz. Powód był niezwykle prozaiczny i przy okazji ciągle obecny na blogu - czyli licencjat. Tym razem jednak nie wybrałam żadnej ciężkiej książki, tylko ciepłą, rodzinną i magiczną powieść, którą już na wstępie mogę wszystkim polecić. 

Chodzi mi o "Dom tęsknot" Piotra Adamczyka (nie, to nie ten aktor, to pisarz, wiem, skojarzenia niezbyt miłe). Z tego co wiem, to jest to druga książka autora - pierwsza to "Pożegnanie mieszka w szafie". Nie czytałam, nie wiem. Jeśli chodzi o jakieś nowe rzeczy to też niestety nie jestem w stanie nic a nic napisać, ponieważ nie odnalazłam żadnej informacji czy coś nowego się tworzy. Szkoda, bo po "Domu tęsknot" mam ochotę na coś świeżego. Do rzeczy jednak, moi państwo. 

Zacznijmy od tego, że ta książka - a przynajmniej moje wydanie - ma dwa dość duże minusy, co niestety
może mieć negatywny wpływ na zakup książki, bo na pewno nie na odbiór. Chodzi mi o tytuł, jak i o okładkę. Dodruk, który ukazał się niedawno prezentuje się lepiej niż pierwsza wersja, ale ja książkę kupowałam jakoś po premierze. Jak dla mnie, Dom tęsknot brzmi całkiem harlekinowo, lekko a'la Katarzyna Michalak, trochę banalnie i z lekka kiczowato. Ot, jak dość naiwna powiastka o miłości. Oczywiście, tytuł jest adekwatny do treści powieści, co nie zmienia faktu, że budzi pewne niefortunne skojarzenia. Drugim faux pas jest okładka. (Z boku umieszczę wam dodruk, co byście wiedzieli, jak teraz powieść się prezentuje, jak dla mnie to jeszcze nie to, ale jesteśmy trochę bliżej). Dostajemy czerwono-czarne tło, plus tytuł napisany kursywą, do tego drzwi do książki nad nimi dym. Absolutnie poza moją wrażliwością, również harlekinowo. Niestety, bo ta powieść jest na tyle dobra, że zasługuje na lepsze wydanie. Bo to może odrzucać. Na szczęście w internecie możemy przeczytać opis, który już lepiej oddaje nam fabułę, chociaż nie jest w stanie oddać tego ciepła, które z powieści bije. 

Okładka dodruku
W sumie to dość ciekawe, że wydania opatrzone są różnymi opisami na LC. Ciekawe, który jest bardziej adekwatny. Przytoczę najpierw dodruk, bo jak dla mnie trochę kulą w płot: „Dom tęsknot” to nietypowa saga, w której rzeczywistość powojennego Wrocławia miesza się z historią II Wojny a mieszkańców przedwojennej kamienicy budzą koszmary śnione przez jej poprzednich, niemieckich lokatorów. Jej narratorem jest potomek polsko-niemieckiej rodziny (ojciec jest polskim repatriantem, matka Niemką, która postanowiła pozostać we Wrocławiu) a opowieść o jego dojrzewaniu i pierwszej, wielkiej miłości nanizana jest na historię miasta, nie bez powodu określanego przez Normana Daviesa mikrokosmosem Środkowej Europy. Bo jeżeli faktycznie jest to do pewnego stopnia saga, to niestety powieść z tym opisem brzmi bardzo topornie. Mamy koszmary powojenne, słowo potomek, słowo nanizana. I jeszcze wpletli tutaj tego Daviesa.  Ten opis nie oddaje ciepła tej powieści, tego jak bardzo poruszająca jest, zabawna, urocza. Dobra, też. Że porusza i wzrusza, a potem rozśmiesza do łez. To historia - miłości Piotrka i Laury, to oczywiste, ale też wielu ciekawych i wyjątkowych ludzi. Jest bogata w charaktery, nieoczywista i rozbrajająco szczera. Człowiek czuje się częścią kamienicy i w sumie lubi każdego bohatera, bo w oparach absurdu, zagadki i niesamowitości każdy ma w sobie coś wyjątkowego. Ale jak dla mnie jest to również powieść naznaczona przemijaniem, jak dla mnie aż boleśnie smutna  pod koniec. 

Nie chcę pisać zbyt wiele o fabule, bo mam przeczucie, że nie opisałabym jej dobrze, ale Dom tęsknot, to historia o Piotrka. Ale nie jego samego. To historia jego dzieciństwa, opowiedzenia z perspektywy dziecka baśń o kamienicy i jej mieszkańcach, o zagadce Niemców, którzy już opuścili Wrocław, ale gdzieś tam ciągle są, chociażby w słoiku po sago. To też opowieść o wspomnieniach i tożsamości. Bardzo poruszająca książka trochę na granicy magii i rzeczywistości.

17/20 w skali Marii 

Autor: Piotr Adamczyk || Tytuł: Dom tęsknot || Wydawnictwo: Agora || Rok wydania: 2014 || Liczba stron: 510 || Kategoria: literatura piękna


Dodatkowo w mojej biblioteczce pojawiły się nowości, a dość rzadko ostatnimi czasy coś przybywa. Za dużo wydatków i zaległych lektur mam, żeby coś kupować, ale są to prezenty. Mam nadzieję, że najbliższym czasie przeczytam obie, znacie, polecacie?

sobota, 12 marca 2016

Nałkowska i jej mężczyźni - Iwona Kienzler - #19


Hej, wszystkim! Cześć!

Dziś, przy okazji mojej ostatniej lektury, chciałabym wam przybliżyć pewną postać - raczej dobrze znaną w kręgach licealnych za sprawą pewnej powieści i zbioru opowiadań. Trzymanie w napięciu na pewno mi się nie uda, ponieważ jej nazwisko i twarz widzicie na zdjęciu powyżej. Zofia Nałkowska miała to szczęście - czyli właściwie ogromnego pecha - znaleźć się na liście lektur. Kojarzona jest ze szkołą, nauką i nudziarstwem. No cóż można poradzić, że licealista czytać książek z kanonu nie chce z zasady. Na szczęście, ja jestem już stara baba (dziś urodziny, jej!) i moje podejście do lektur jest już tak dalekie do podejścia uczniów, że podejrzewam, że zostałabym spalona na stosie. Na szczęście, moje przede wszystkim, w liceach nie bywam i nie zamierzam zacząć. Ja czytałam zarówno Granicę (podobała mi się, nawet bardzo) i Medaliony, do których mam stosunek jak sama Nałkowska. (W książce możecie o tym przeczytać, nie będę zabierała zabawy). 

Książka Kienzler mówi tylko o życiu prywatnym Zofii Nałkowskiej, autorka sama to zastrzega. Siłą rzeczy jednak, pisarz bez swoich tekstów za bardzo nie funkcjonuje, więc na łamach lektury przeczytamy o sukcesie Domu kobiet, trudnościach z pisaniem Granicy, opiniach krytyków i stosunków Nałkowskiej do swoich tekstów. Nie bójcie się, kochani, Kienzler nie poszła w tanią sensację i dostajemy wyważoną książkę, o życiu prywatnym bardzo interesującej kobiety. Zdecydowana większość książki skupia się na jej życiu przedwojennym (mam na myśli Międzywojnie i trochę wcześniej). O życiu wojennym i okresie komunizmu jest stosunkowo niewiele, ale w moim odczuciu - ciągle rzetelnie. Kienzler przeczytała dzienniki Nałkowskiej, odnosiła się do innych biografów, wypowiedzi różnych ludzi. Praca reporterska wykonana bardzo dobrze, może nie klasa Magdaleny Grzebałkowskiej, ale przyzwoicie i obiektywnie. Poza tym - Iwona Kienzler to też nie pierwsza lepsza pisarka, to autorka wielu ciekawych pozycji o kobietach, przede wszystkim historycznych. W moim odczuciu - historycznego laika - dobrze opisała tło wydarzeń, to bardzo potrzebne, bo nikt nie żyje poza swoimi czasami. Umieszczenie Nałkowskiej w historii okazało się trafione i jak dla mnie rozwijające. Wracając do samej Iwony Kienzler - bo pewnie sama sięgnę po inne tytuły - to napisała ona parę tomów do serii Dwudziestolecie Międzywojenne (kiedyś nawet chciałam zacząć kupować tę serię, ale jest tam z 50 tomów, nie mam ani tyle miejsca, ani pieniędzy, chociaż kosmicznie jestem ciekawa), parę o II wojnie światowej, parę z serii Kroniki PRLu (to mnie interesuje też!)  poza tym napisała książkę o romansach Bodo (widziałam ostatnio w Biedronce, ale chyba sięgnę po Bodo w wersji Kopra), Ignacym Paderewskim (w kontekście kobiet), o Marii Konopnickiej,  o Poniatowskim. Jak się okazało, jedną jej książkę mam kupioną - kiedyś, z rok temu kupiłam w Biedronce "Kobiety w życiu Marszałka Piłsudskiego", nie przeczytałam, przyznaję, kiedyś sięgnę. Iwona Kienzler ma na koncie prawie 100 pozycji, bardzo imponujące!

Zofia Nałkowska
Jeśli chodzi o samą Nałkowską. To przyznam, że zdania o niej za bardzo nie miałam, ponieważ jak większość z nas, spotkałam się z nią przy okazji szkoły, więc nie widziałam sensu poznawania jej życiorysu bliżej. Ale jakoś ostatnimi czasy coś za często na Zochę trafiałam, aż w końcu ustawiłam się w kolejce do "Nałkowskiej i jej mężczyzn" i przeczytałam. Jeżeli - dość często - trafiacie na takie opinie, że Nałkowska była "erotomanką", która lubiła rozkochiwać w sobie młodszych mężczyzn, to ta książka obala ten mit. Nie, nie mówi, że Nałkowska była układna, grzeczna i z mężczyznami romansów nie miała. Po prostu, te niektóre opinie wydają się rozdmuchane. W moim odczuciu, przynajmniej. Nałkowska jawi się nam jako postępowa kobieta, która jest inteligentna, zaradna i po prostu wyzwolona. Tajemnicą nie jest, że pisarka postulowała o wolność seksualną kobiet, która do dziś jest średnia, ze względu na społeczne uwarunkowania. W każdym razie - wszystkie jej najważniejsze związki są opisane, wszyscy mężowie, kochankowie (ci co ważniejsi). Jak się czyta o Nałkowskiej w związku to jednak pisarka wydaje się o wiele bardziej płochliwa, uległa, niżby mogło wynikać z postawy społecznej, najwidoczniej nie łączy się to aż tak bardzo - jakby mogło się wydawać. Mamy opisany "romans" z Karolem Szymanowskim. Romans wzięłam w nawias, bo jak prawie każdy, kto się Szymanowskim trochę interesował, wiem, że kompozytor był gejem. Romans można chyba nazwać platonicznym, a sama Nałkowska nie zorientowała się, że Szymanowski był homoseksualny. Później spotkała ją podobna sytuacja. Pecha miała kobieta, zakochać się w dwóch gejach!
Bruno Schulz - autoportret

W książce mamy też fragment dotyczący Schulza. I w moim odczuciu, trzeba pisarkę pochwalić i dziękować jej na kolanach, ponieważ to właśnie ona pomogła mu w wydaniu Sklepów cynamonowych, kto wie - czy bez jej pomocy i protektoratu (do 1933 roku pisarka wydała 12 powieści i fenomenalny dramat "Dom kobiet", ale o tym trochę niżej) Schulz trafiłby w nasze ręce. Jak większość odbiorców sztuki Schulza (a przynajmniej mam taką nadzieję!) jestem pod jej ogromnym wrażeniem i uwielbiam oba tomy opowiadań. Jeżeli relację Schulza i Nałkowskiej w ogóle można nazwać romansem, to był to bardzo krótki epizod. Mam jednak poczucie, że oboje mieli do siebie zachowaną sympatię.Tym bardziej, że w czasie wojny pisarka brała udział w nieudanej akcji, która miała uratować Schulza. Kiedy łącznik dotarł do Drohobycza, artysta już nie żył, został zastrzelony niedaleko swojego domu. Jego ciało przez cały dzień leżało na ulicy, ponieważ nie pozwalano go zabrać. Prawdopodobnie został pochowany w zbiorowej mogile. 

grafika - Maria Komornicka/Piotr Wałst
Chcę wspomnieć jeszcze o jednym rozdziale, zanim skończę tego długaśnego jak na mnie posta. Przy okazji Nałkowskiej pojawia się historia pewnej zaskakującej postaci - chodzi mi o moją imienniczkę Marię Komornicką. Przyznam, że dopóki o niej nie przeczytałam u Kienzler to nie znałam tej pisarki. Nigdy mi się jej nazwisko nie obiło o uszy. A szkoda, bo lubię czytać o tak fascynujących ludziach! Maria Komornicka była jedną z ciekawszych poetek Młodej Polski, która w wieku 31 lat spaliła wszystkie swoje sukienki i zaczęła nosić męskie ubrania. Kazała się nazywać Piotr Wałst. Nawet wyrwała sobie wszystkie zęby, żeby mieć mniej damską twarz. Nie będę się tutaj za bardzo rozpisywać, ponieważ sądzę, że inni zrobili to lepiej i odsyłam was do artykułu Agnieszki Krawczyk ze strony Imperium Kobiet <<klik>> Tam dowiecie się więcej o artystce. A ja tymczasem wracam do Zofii Nałkowskiej, bo jest jeszcze jedna rzecz o której chciałabym wspomnieć. 

Chodzi mi o dramat, który napisała Zofia Nałkowska w latach trzydziestych (pierwszy, który stworzyła, jeden z trzech). Chodzi mi o "Dom kobiet". A piszę o nim, ponieważ w poniedziałek, 7 marca, odbyła się jego premiera teatru telewizji TVP. I jest to naprawdę fenomenalna interpretacja, niezbyt długa, brawurowo zagrana i niezwykle poruszająca. Na teatrze się nie znam, ale bardzo mi się podobała ta wersja. Była uwspółcześniona, ale bardzo wyważona (znów używam tego słowa, ale co poradzę, że idealnie oddaje, to co chcę napisać). Jest to naprawdę dobra rzecz. Oglądanie tego spektaklu sprawiło mi niezwykłą przyjemność i chętnie obejrzałabym też inne wersje tej sztuki. Z książki Kienzler też wiem, że dramat został bardzo dobrze przyjęty w całej Europie (w szczególności na Bałkanach i w Czechach) i był wielokrotnie wystawiany. Chciałabym zobaczyć "Dom kobiet" na deskach łódzkiego teatru, ponieważ ta sztuka daje niezwykłą okazję do wykazania się aktorkom. Niestety, tej sztuki jeszcze nie ma na VOD, liczę na to że będzie. Dam wam znać, bo sama chętnie obejrzę jeszcze raz. Jeżeli jednak macie ochotę na dobry spektakl w ramach Teatru Telewizji to z całego serca polecam Moralność pani Dulskiej z Magdaleną Cielecką Gabrieli Zapolskiej. Fenomenalna sprawa!

Chciałabym przy okazji zaprosić was na mojego fejsbuka, mało się tam dzieje, póki co. Ale obiecuję poprawę. Idźcie, lajkujcie albo nie lajkujcie, jeśli nie macie ochoty. Zamieszczam tam jednak informację o tym, że pojawił się post, więc nie ominiecie żadnego ważnego info! Obiecuję też, że będę pisała o ciekawych rzeczach, które będą w telewizji, więc <<klik>> .

Pozdrawiam i do napisania!

15/20 w skali Marii 

Autor: Iwona Kienzler || Tytuł: Nałkowska i jej mężczyźni || Wydawnictwo: Bellona || Rok wydania: 2015 || Liczba stron: 340 || Kategoria: biografia

poniedziałek, 7 marca 2016

Amerykańscy bogowie - Neil Gaiman #18

Cześć kochani!

Jak tam u was mija czytelniczy tydzień? U mnie całkiem nieźle, dziś skończyłam "Nałkowską", o której wpis się stworzy pewnie jakoś pod koniec tygodnia. W czwartek najprawdopodobniej, ponieważ w ten weekend mam urodziny i mogę nie mieć czasu na skrobnięcie czegoś w sobotę! Poza tym czyta się "Dom tęsknot" i słucha "Pochłaniacz". Możecie wiedzieć lub nie, ale ja audiobooki bardzo lubię. Zaliczam je do przeczytanych książek i tak dalej. Słucham je często w pracy, w drodze do pracy, jak piekę, gotuję, smażę, koloruję. Krótko mówiąc, kiedy zajęte mam ręce i pustą głowę, to sobie czegoś tam słucham. Nie, nie mam problemu ze skupieniem się na audiobooku. I tak, fabuła mi nie ucieka. Czasem zapominam imion, ale i tak mi powracają, więc nie jest źle.

Amerykańskich bogów skończyłam już całkiem dawno temu, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby coś o tej książce napisać. Raczej nie dlatego, że mi się nie podobało, tylko jakoś tak po prostu. Do opisywania papierowych książek mam więcej motywacji, może tak. No, miałam też sporą przerwę w słuchaniu, ponieważ moje słuchawki stały się kaput, a nie miałam na za bardzo funduszy na zakup nowych. Na szczęście rodzice mnie poratowali. Co nie zmienia faktu, że moich ukochanych starych nie mogę odżałować, bo miałam je ponad rok i bardzo je lubiłam, były idealne. Te nowe nie są tak fajne, niestety. 

Książkę słuchałam w interpretacji trochę innej, ponieważ nie "profesjonalnej". W takim sensie, że nie możemy sobie iść i kupić tego audiobooka, ponieważ czytaniem zajmuje się niesamowity Mako z bloga poczytaj mi mako i nawet nie jestem w stanie opisać mojego zachwytu i uznania do jego ciężkiej pracy, ponieważ a) książka przeczytana jest świetnie b) powieści są genialnie zmiksowane, dodane są odpowiednie odgłosy, muzyka, efekty dźwiękowe odpowiednie do danej chwili c) ten głos. No słuchajcie, nie pozostaje mi nic innego jak Mako polecić bardzo bardzo bardzo gorąco, ponieważ odwala kawał dobrej roboty, jest fenomenalny i naprawdę! Wchodźcie na jego bloga i klikajcie! Czekam na wasze opinie!

Ricky Whittle - Cień
Teraz parę słów na temat samej książki, po którą sięgnęłam przede wszystkim dlatego, że parę albo nawet paręnaście razy, mi się gdzieś tam przewinęła. Tu zobaczyłam okładkę, tu opinię. Poza tym byłam całkiem zainteresowana, o co chodzi z tymi całymi amerykańskimi bogami. Nie chcę zdradzać zbyt wiele fabuły, co by nie niszczyć nikomu przyjemności, ale nie dostajemy od Gaimana zwykłej, płaskiej powieści fantasy. Mimo że ta warstwa pierwsza, fabularna jest niezwykle ciekawa, to jednak to, co kryje się pod powierzchnią może być nawet ciekawsze. W skrócie mówiąc - książka opowiada o losie bogów, bożków w Stanach, a dokładniej, że się spalili, skończyli, a ich miejsce zajęli nowi bogowie - telewizja, internet, samochody, fastfoody. 

Nie dostajemy jednak płaskiej historii, mówiącej - nowi bogowie są źli, starzy byli lepsi. Gaiman niczego w swojej powieści nie upraszcza, nie ocenia, a właściwie jedynie pokazuje jakąś wizję świata. Jak dla mnie, świata na granicy, drugiej chylącego się ku upadkowi. Stare odchodzi, nowe nadchodzi. Co jest lepsze? Co jest gorsze? Na co zasługujemy i jakie znaczenie ma nasza wiara w kontekście nie tylko nas, ale całego świata, który nas otacza? I w końcu: kim my jesteśmy i jaka jest nasza tożsamość w świecie, w którym w nic nie wierzymy.  Z Gaimanem wcześniej się nie spotkałam, nie wiem czy wszystkie jego powieści są tak wielowymiarowe, ale jeśli tak - chętnie sięgnę po inne tytuły. Lubię, kiedy książka oprócz rozrywki niesie ze sobą coś więcej. A tutaj zdecydowanie wielu czytelników znajdzie coś dla siebie. Taka ja poszukam głębi, ale inni ludzie mogą odnaleźć świetnie skonstruowaną, zaskakującą powieść fantasy, która jest niebanalna, nieoczywista, brutalna. I to dobrze, ponieważ każdy ma inne wymagania względem czytelnictwa. 


Bardzo się cieszę, że trafiłam na tę powieść, ponieważ dostałam coś dla mnie nowego, nieoczywistego i ciekawego, co na pewno na długi czas zapamiętam. A na pewno pomoże mi w tym serial, który niedługo powstanie na podstawie Amerykańskich bogów. Jestem pewna, że obejrzę, ponieważ z serialami jestem za pan brat. Jestem ciekawa jak zostaną rozwiązane pewne kwestie, jak bardzo zmieni się fabuła i czy dostanę coś fantastycznego. Mam dużo nadziei, że ekranizacja trafi w moje gusta. Serial, co prawda, produkuje Starz, więc nie jestem pewna na ile to będzie jakościowo dobra rzecz. Jeśli o obsadę chodzi to wiadomo, że Cienia zagra - Ricky Whittle a Wednesdaya - Ian McShane! Czekam!

Ian McShane - Wednesday


17/20 w skali Marii 

Autor: Neil Gaiman || Tytuł: Amerykańscy bogowie ||  Kategoria: fantastyka

sobota, 5 marca 2016

Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej - Keith Lowe #17


Witajcie!

Opinie przychodzi spóźniona, bo niestety złapało mnie potworne choróbsko, które uniemożliwiło mi jakikolwiek wysiłek intelektualny. A napisanie czegokolwiek wymaga myślenia, no i zdolności siedzenia, a nie tylko bezwładnego leżenia i powolnego umierania. Dziś również przychodzę do was z lekturą potrzebną mi do licencjatu. Chodzi mi o książkę, która jest na wierzchu, Lowe'a. Nałkowska to wyjątkowo lektura dla samej siebie. Nie skończyłam jej niestety, z tego samego powodu, z którego nie napisałam nic przez ten tydzień. 

Podejrzewam, że po Dziki kontynent sięgnęłabym i tak. Pewnie znacznie później, ale czasy powojenne całkiem mnie interesują. Nie bez przyczyny czytałam także fenomenalną Grzebałkowską z pozycją 1945 Wojna i pokój. Książka jednak wydała mi się bardzo interesująca i postanowiłam przeczytać całą, od deski do deski. Lowe stworzył bardzo interesującą i wielowymiarową książkę historyczną, udowadniającą, że kapitulacja Rzeszy wcale nie zakończyła zmagań wojennych, które trwały nadal na wielu frontach. Ważnym dla mnie aspektem tej lektury jest to, że Lowe pozwala nam zrozumieć złożoność tego wielkiego konfliktu zbrojnego. Otrzymujemy perspektywę, której w szkole nie możemy dostać. Po prostu nie ma na to czasu, poza tym trudniej jest nauczać historii z wielu punktów widzenia. Mnie przede wszystkim interesowały fakty dotyczące Jugosławii. I przyznam, że wiele rzeczy się w mojej głowie poukładało. Bardzo dobrze, najwyższy czas. 

Książka ma dość duży format, ponad 500 stron i dość duży format, przez co nie jest najlepszą lekturą, żeby zabierać ją wszędzie. Ja ją ze sobą tachałam, wybaczcie moje plecy kochane. I tak jesteście poszkodowane siedzącym trybem życia. O tym, że jest to porządnie napisana książka świadczy 60 stron bibliografii. Zwracam na to uwagę, bo jednak za mała bibliografia wydaje mi się bardzo podejrzana. Lowe korzystał z archiwów, publikacji urzędowych, dzienników, filmów, programów telewizyjnych, przewodników, opracowań naukowych, wspomnień, reportaży, relacji, świadków, listów, pamiętników. Poza tym - jak dla mnie niezwykle wygodne są przypisy końcowe, dzięki temu główny tekst jest przejrzysty, równy. A jeżeli mam ochotę cokolwiek sprawdzić, zerknąć na źródło, otwieram książkę na końcu i wszystko mam. Poza tym na końcu jest również indeks imion i miejsc, co niezwykle ułatwia pracę z tekstem, taką jak ja mam wykonać. Nie we wszystkich publikacjach naukowych jest taki indeks. Ostatnio podczas przeglądania Historii dzieciństwa Ariesa chciałam odnaleźć wypowiedz Moliera i niestety jej nie znalazłam, ponieważ na ostatnich stronach znajdował się tylko spis treści. Wracając jednak do Dzikiego kontynentu: w książce zawarte są także bardzo czytelne mapy i zdjęcie, bez których osobiście mogłabym się obejść. Sama lektura podzielona jest na cztery części, kolejno: spuścizna wojny, odwet, czystki etniczne i wojna domowa. Czyli dostajemy dość obszerny tekst. Ważne jest to, że Lowe nie opisuje tylko Francji czy Włoszech, mamy osobne rozdziały o Norwegii, Rumunii czy Grecji (Jugosławii też). Bardzo to doceniam. 

 Jeśli o samą treść chodzi to zdecydowanie i tym razem nie dostajemy łatwej lektury. Po książkach historycznych nie ma co się spodziewać szybkiego i natchnionego czytania. Co nie zmienia faktu, że Lowe'a czyta się dobrze, w miarę szybko i sprawnie. Jest zachowana równowaga między ilością nazwisk, dat, chociaż ogromnych ilości i jednych i drugich uniknąć się nie da. Ja nawet nie starałam się zapamiętywać, szczególnie imion, przede wszystkim dlatego, że często były to dla mnie szalone zbitki liter - nie znam węgierskiego, więc ciężko mi się nawet wzrokiem objąć generałów czy prezydentów. Ale to nie było tak, że omijałam sobie pewne fragmenty, starałam się tego unikać, mimo zmęczenia. Poza tym, w moim odczuciu, ta książka ważna jest w kontekście wydarzeń aktualnych dla nas. Będę to powtarzać z uporem maniaka, ale wiedza historyczna jest niezwykle przydatna w ocenianiu współczesnej rzeczywistości, ponieważ mamy jakiekolwiek porównanie. Kolejnym ważnym elementem Dzikiego kontynentu jest to, że ta książka stara się nie oceniać. Dla mnie to wyjątkowo istotne, zmęczona jest już prostym rozdziałem - winowajca i ofiara. Ludzie i społeczeństwo są na tyle złożonymi tworami, ze nie powinniśmy mówić tutaj w tak czarno-białych kategoriach, gdyż życie to odcienie szarości, a szczególnie życie powojenne i wojenne. Oczywiście, nawet Lowe'owi nie udało się uniknąć podejścia osobistego, ponieważ w obliczu tak tragicznego czasu ciężko pozostać obojętnym. Ale trzeba zauważyć, że autor naprawdę stara się być bezstronny i wygłaszać niepopularne opinie, w stu procentach oparte na faktach. 

Lowe pokazuje w swojej książce jak tytaniczny wysiłek musiały podjąć kraje by podnieść się po tak niszczącym czasie, jakim była II wojna. Uświadamia, że czas ten, koniec lat czterdziestych był tak naprawdę czasem wielkiego chaosu, bezprawia i cierpienia, porównywanego z tym wojennym. Przeczytamy o okrutnych odwetach na zbrodniarzach wojennych, o obozach jenieckich, gwałtach, paleniach całych miast, repatriacjach. Otrzymujemy na przykład bardzo obszerny rozdział o Norwegii, gdzie ilość dzieci pochodzących ze związków Norweżek z Niemcami była naprawdę duża, o dylemacie moralnym tamtego czasu. Naprawdę, wiele jest okazji do przemyśleń, zastanowienia. To naprawdę kawał porządnej literatury historycznej i jeżeli ktoś jest zainteresowany polecam gorąco, ponieważ ta książka naprawdę pomaga w zrozumieniu wielu rzeczy i przy okazji bardzo boli, męczy, ale budzi świadomość, która jest niezbędna, by żyć tu i teraz i pamiętać. 

18/20 w skali Marii 

Autor: Keith Lowe || Tytuł: Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej || Wydawnictwo: Rebis || Rok wydania: 2013 || Liczba stron: 584 || Kategoria: historia