czwartek, 28 stycznia 2016

Farby wodne - Lidia Ostałowska #5




Cześć miśki!

Dziś przychodzę do was z obiecaną recenzją "Farb wodnych", skończonych dzisiaj. Pisałam wcześniej, że zostało mi tej książki niewiele, no i faktycznie - w około pół godziny ją zamknęłam. Wydawało mi się, że będzie jej więcej, ale reportaż zawierał masę przypisów i zdjęć. 

"Farby wodne" Lidii Ostałowskiej również wypożyczyłam z biblioteki. Prawie zawsze jak widzę reportaż z Wydawnictwa Czarnego to się rzucam i biorę niezależnie od tematyki. Mam poczucie, że na pewno się nie natnę i biorę dobrą książkę. I chyba nigdy mi się nie zdarzyło, żebym wzięła cokolwiek z serii Sulina czy Reportaże, co by był dla mnie wielkim rozczarowaniem. Wśród powieści zdarzały się zbuki, jak na przykład fatalna powieść Ireny Karpy, ale no cóż. Widocznie jak w dym można kupować tylko non fiction. W każdym razie - książki Czarnego poznaję po designie, mam w głowie radar. Już ponad miesiąc temu wybrałam "Farby wodne" z półki bibliotecznej, ale tematyka mnie dość... odrzucała. Nie chodzi mi o to, że nie chcę czytać książek, dotyczących tak przerażających tematów, ale powiedzmy sobie szczerze - to nie jest lektura na słoneczne przedpołudnie, szczególnie jak nie ma się głowy, czasu czy po prostu siły.  Pani z biblioteki jednak mnie zmotywowała, ponieważ powiedziała, żebym podrzuciła "Farby wodne" ja najszybciej będę mogła, bo ktoś inny na nie czeka. Postanowiłam zabrać się za lekturę ASAP (korzystając trochę z mojego korpo slangu). 

Dobrze, ale o czym jest ten reportaż (ja bym nazwała bardziej tę książkę zbiorem esejów)? Osią tej książki jest Dina Gottliebova, czeska Żydówka. Dziewczyna w 1943 roku trafia do Auschwitz-Birkenau. Jest byłą studentką akademii sztuk pięknych (musiała przestać chodzić na zajęcia z powodu pochodzenia) i w obozie ma malować numery na murach. Okazuje się jednak o wiele bardziej uzdolniona. Odkrywa ją pewien lekarz, który przedstawia ją Mengelowi, który poszukuje portrecisty. Dziewczyna maluje portrety Cyganów, na których Mengele prowadzi badania. Długo po wyzwoleniu, Dina chce odzyskać swoje portrety, które znajdują się w oświęcimskim muzeum. Zarząd jednak nie chce ich oddać. Spór trwa latami, Dina chce swoje akwarele, zmieniający się zarząd obstaje przy swoim. Cyganie również pragną, by twarze uwiecznione na kartkach pozostały w muzeum, ponieważ są ich talizmanem, dowodem cygańskiego Holokaustu. 

Tak - w bardzo, bardzo - dużym skrócie można opisać "historię", która zawarta jest w "Farbach wodnych" Lidii Ostałowskiej. Jak dla mnie jest to książka w dużej mierze o ludobójstwie przeprowadzonym na Cyganach i zapomnieniu, że oni także byli ofiarami. Okazuje się, że wielu ludzi - jeszcze przed trzydziestu laty - uważało, że Cyganie ginęli w obozach nie ze względu na swoje pochodzenie etniczne, ale dlatego, że byli "kryminalistami". Reportaż opisuje ten fragment historii, który jest często pomijany i o którym nie pamiętamy, bo Cyganie nie wywalczyli tego, żeby się o nich uczyć. Od razu piszę - nie potępiam zachowania polskich Romów, w żaden sposób. Chodzi tylko o to, że pamięć nie zawsze jest sprawiedliwa, ale o wszystkich ofiarach zbrodni hitlerowskich powinno się pamiętać w ten sam sposób, bo oni wszyscy cierpieli i byli prześladowani, niezależnie od rasy, religii, wieku czy pochodzenia. Można dodać, że książka daje do myślenia, mnie bardzo zmęczyła. Poczułam się naprawdę przygnębiona i obolała, kiedy skończyłam część pierwszą, dotyczącą obozowego życia. Nie będę tutaj wypisywać okropności, jakie przeczytałam, bo jeżeli ktoś będzie chciał przeczytać książkę - sam musi się z nimi zmierzyć. Ciężko czasem uwierzyć, co ludzie mogą sobie zrobić, jak bardzo siebie skrzywdzić w imię idei. 

Jeżeli miałabym jakkolwiek skrytykować tę książkę to przede wszystkim zarzucam jej niespójność. Trochę gubiłam się w tym, co Ostałowska pisze. Nie wiedziałam, czy zmienia temat czy go kontynuuje, czy może już w ogóle pisze o czymś innym. Mam poczucie, że - w przeciągu trwania książki - jest lepiej, wszystko się wyraźniej łączy i w moim odczuciu mniej jest zamieszania. Reportaż jest trochę poszatkowany i mało płynny. 

Jeśli jednak miałabym ocenić książkę w jakikolwiek sposób to nie jestem w stanie. Chodzi mi o to, że ciężko o takim reportażu wypowiedzieć się jednoznacznie, powiedzieć czy się to podobało czy nie. To nie taka książka. Jest zbyt przerażająca i bolesna. Moim zdaniem warto "Farby wodne" przeczytać, ponieważ jest to książka ważna, inteligentna i może nieść wiele tematów do rozmyślań, nie tylko dotyczących II wojny światowej, ale także instytucji muzeum, sztuki, własności i ludzkiego cierpienia.

15/20 w skali Marii 

Autor: Lidia Ostałowska || Tytuł: Farby wodne || Wydawnictwo: Czarne || Rok wydania: 2011 || Liczba stron:  264 || Kategoria: literatura faktu

1 komentarz:

  1. Bleee, niespójne książki, bleeee xD Ale ogółem to tematyka zupełnie nie moja... :D

    OdpowiedzUsuń