poniedziałek, 18 stycznia 2016

rok czytelniczy 2016 #1


2015 rok - podobnie jak 2014 - minął mi pod znakiem wielkiego wyzwania książkowego. Jedna książka na tydzień, pięćdziesiąt dwie w przeciągu roku. 2015 był jednak bardzo zajęty, męczący i wymagający, rzutem na taśmę udało mi się przeczytać tyle książek, żeby spełnić zadanie. Ale i tak nie byłam zadowolona. Z jednego prostego względu - zakładałam, że 2015 skończę z siedemdziesięcioma książkami na koncie. Nie spodziewałam się jednak, że moje życie obróci się o 180 stopni, że znajdę sobie pracę i wyprowadzę się od rodziców. Powinnam się cieszyć, że dałam radę - ale nie jestem zadowolona. 

Nie chodzi tylko o ilość książek, ale o jakość. Kiedy odkopałam moją listę lektur z 2014 roku, aż westchnęłam. Miałam na niej fenomenalne pozycje, które do dziś wspominam się z podnieceniem. Sięgnęłam po Kertesza, Rejmer, Twardocha. W 2014 zakochałam się w reportażu, wtedy też trafił w moje ręce Szczygieł, Radłowska czy Szabłowski. Pierwszy raz zetknęłam się z krótką prozą Kereta (dodam, że fanką opowiadań nie byłam, ale "Tęskniąc z Kissingerem" stanowczo zmieniły moje zdanie). Przeczytałam masę Kopra i jego historii. Poznałam Hertę Muller, Susan Sontag, Sylwię Chutnik, Magdalenę Grzebałkowską. Wzięłam do ręki fenomenalny i magiczny debiut Radka Raka. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Oczywiście - trafiły mi się literackie buble. Nie da się tego uniknąć. Okropna Karpa wynudziła mnie na śmierć, "Szlachcianki dawnej Polski" rozczarowały mnie brakiem rzetelności i naiwnością autorki. Książka "Baiyun to biała chmura" była dla mnie udręką podobnie jak "Linia piękna" Alana Hollinghursta w fatalnym tłumaczeniu. Ale 2014 rok - to był fenomenalny rok, literacko przede wszystkim. Kiedy robiłam zestawienie końcoworoczne nie wiedziałam co wybrać, tyle dobrych książek! 

Niestety, 2015 nie obfitował w tak dobre książki jak wcześniej. Więcej miałam miernych książek, niż tych naprawdę dobrych. Nie potrafiłam nawet wytypować pierwszej dziesiątki, niestety. Podczas trwania roku nie myślałam o tym, co przeczytałam, ale potem i tak wyszło szydło z worka. Straszne rozczarowanie. Więc w 2016 stawiam na jakość. Ilość też ma znaczenie, ale chciałabym powrócić do wspaniałej serii książek, bo wiem, że sporo dobrych rzeczy przede mną, powieści których nie czytałam, reportaży. Więc zapraszam was wszystkich i siebie też na wspólną podróż literacką. Będzie mnie motywować - a ja was. Super sprawa, nie?

W każdym razie - mam w planach przeczytać 52 książki (co najmniej), poza tym aktywnie brać udział w Tygodniowych wyzwaniach książkowych oraz w Mini maratonach czytelniczych. Chcę również śledzić nowości i zbierać polecenia.

No, to może zacznijmy. Ale nie od początku - oj nie! Zaczniemy do trzeciej książki w tej roku, którą właśnie kończę, zostało mi parędziesiąt stron, ale opinię napisać mogę, ponieważ powieść już czytałam. Jak słusznie się można domyślić jest to powieść Stanisława Dygata "Pożegnania".

Ciężko mi określić czy książka i jej ekranizacja są popularne. Ja znam i jak ja coś znam to sądzę, że każdy zna. Ot, taka przypadłość niewyleczalna. Ale może wy mi powiecie - popularne? Ja na film trafiłam "przypadkiem". Zaczynałam studia, miałam dużo czasu wolnego i mało pieniędzy. Lokalne łódzkie kino przy Muzeum Kinematografii organizowało dość często darmowe pokazy różnych filmów, z okazji festiwalów czy innych rzeczy. Zobaczyłam w internecie, że będą "Pożegnania" to sobie pojechałam, nie przeczytałam nic o fabule, w ogóle nie wiedziałam na co się wybieram. (Nie zawsze miałam tyle szczęścia co przy "Pożegnaniach", kiedyś trafiłam na węgierski dramat, w którym do teraz nie wiem o co chodziło!)

http://fototeka.fn.org.pl/public/cache/1-F-355-30-632x.jpg

Ale zakochałam się w tym filmie. Absolutnie. Po prostu. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wiem, co mnie w nim uwiodło, ale podejrzewam, że wszystko. Świetna historia, aktorstwo i scenografia, do tego przepiękne zdjęcia. A i jeszcze muzyka. "Pożegnania" szybko awansowały na pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu. Dowiedziałam się, że mój nowy ulubiony film to de facto ekranizacja powieści Stanisława Dygata, którego kojarzyłam przede wszystkich ze skandali obyczajowych z książek Kopra. Ale postanowiłam, że sięgnę po pierwowzór, chociażby z ciekawości (mimo wszystko się bałam, że dostanę inną historię i moje uczucie pryśnie jak bańka mydlana). Okazja do powtórzenia sobie tej niezwykłej historii pojawiła się nieoczekiwanie. Upatrzyłam powieść na kiermaszu, dokładnie za jeden polski złoty. Wzięłam bez wahania. I powiem wam tak, w książce też się zakochałam. Okazała się fenomenalna. Oczywiście, film i książka różnią się od siebie. Interpretacja Hasa nie ma części paryskiej, na przykład. Ale to w ogóle nie o to chodzi. Książka i film to niby takie same, ale tak naprawdę inne historie. Obie piękne i poruszające, pełne goryczy, smutku i bólu.

http://fototeka.fn.org.pl/public/cache/1-F-355-40-632x.jpg

Powtórzyłam ją na początku tego roku z jednego powodu, na grupie tygodniowych wyzwań książkowych pojawiło się zadanie - książka sprzed 1960 roku. "Pożegnania" zostały wydane w 1948, czyli pasowały. Od razu ucieszyłam się na ten powrót, jest to dla mnie czysta przyjemność, mimo że opowiedziana historia nie jest łatwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz